Chinki pozbywają się kompleksów swoich matek i babć

W Chinach na singielki nadal mówi się „kobiety resztki”. Presja na zamążpójście i założenie rodziny na pewno jest duża. Warto jednak pamiętać, że w takich kwestiach wolność dają pieniądze. Bogate Chinki nie muszą przejmować się tym, co myślą o nich inni.

Rozmowa z sinologiem, dr Maciejem Szatkowskim, dyrektorem Centrum Języka i Kultury Chińskiej na UMK w Toruniu.

ZDJĘCIE: Gabrielle Henderson


– Przeczytałam, że w pierwszym chińskim kobiecym magazynie „Nubao” w 1899 roku opublikowano listę pięciu tematów, jakim powinno zająć się społeczeństwo. Były to: zakaz krępowania stóp, edukacja dziewczynek, możliwość zawierania małżeństw z własnej woli, prawo do pracy i równość wobec mężczyzn.
– Takie postulaty w Chinach wysuwały także ruchy modernizacyjne, działające pod koniec XIX i na początku XX wieku. Był to często efekt obserwacji obcokrajowców mieszkających w Szanghaju lub innych miastach portowych. Świat się zmieniał, a Chiny pozostawały tak naprawdę wielkim skansenem, zastygłym przez setki lat – również w takich kwestiach, jak prawa kobiet czy szerzej, prawa człowieka.

– Dziś w Chinach promowanie równości uznaje się za pomysł partii komunistycznej.
– Tak, choć ta systemowa równość obecnie bywa fasadowa lub wyłącznie na papierze. Chęć zmian pojawiła się jednak wcześniej niż Komunistyczna Partia Chin. Domagał się ich np. Ruch Nowej Kultury, zrzeszający intelektualistów, którzy powracali do kraju z Europy Zachodniej, Japonii czy USA. Widzieli tam zupełnie inną rzeczywistość.

– Nie istniał w niej np. zwyczaj krępowania dziewczynkom stóp. Jaka jest geneza tych praktyk?
– Chińczycy zawsze powtarzają, że była to odpowiedź na męski fetysz małych stóp. Dodatkowo kobieta ze skrępowanymi stopami miała trudności w naturalnym poruszaniu się. Jej chód był specyficzny i prowadził do ruchów miednicą, pośladkami, co również uważano za atrakcyjne i pożądane. Trzecim wytłumaczeniem, z jakim można się spotkać, jest chęć podkreślenia swojego statusu. Duże lub raczej normalne stopy były potrzebne kobietom, które pracowały fizycznie w polu. Te z bogatych domów, oddając się tradycji, pokazywały otoczeniu, że nie muszą zarabiać.

Fot. Diem Nhi Nguyen

– Krępowana stopa mogła skrócić się nawet do 7 centymetrów, ulegając przy tym trwałej deformacji. Na pewno nie działo się to bez bólu.
– Dlatego z tym zwyczajem w różnych momentach historii Chin próbowano walczyć, do pewnego czasu jednak bezskutecznie. Pierwsze efekty pojawiły się po upadku Cesarstwa Chińskiego. W 1912 roku, w Republice Chińskiej, zakazano krępowania stóp pod groźbą kary, rozpoczęto także kampanie uświadamiające szkodliwość stosowania tych praktyk. Zwyczaj zanikał stopniowo, ale jeszcze na początku XXI wieku można było spotkać starsze kobiety ze zdeformowanymi stopami. I do dziś na przeróżnych targach staroci pojawiają się małe, służące do krępowania stóp buciki – jako pamiątki.

– Na liście zmian z końca XIX wieku znalazła się też edukacja dziewczynek.
– W tym czasie problemem był już sam język. Tradycyjny pisemny chiński pozostawał niezmienny od 2000 lat, był trudny w zapisie, jeden element mógł mieć nawet kilkadziesiąt znaczeń, zależnych od kontekstu. Nauka języka zajmowała wiele lat. Przez to powszechny w społeczeństwie był analfabetyzm. Ludzie nie umieli pisać i czytać, a język, którym mówili na co dzień, znacząco różnił się od literackiej wersji. Dlatego tak ważnym postulatem wśród postępowców było upowszechnienie mówionego chińskiego do wersji pisanej i wraz z tym powszechna edukacja.

– Przy czym w Chinach analfabetyzm stanowił problem dużej części ludności jeszcze w latach 60. XX wieku.
– Szacuje się, że nawet 80 proc. społeczeństwa nie umiało wtedy pisać i czytać. Późniejsza reforma oświaty wprowadziła obowiązkową 9-letnią edukację dla dzieci, również dla dziewcząt.

Obecnie 95 proc. chińskich dzieci chodzi do szkoły. Uczniowie z Pekinu czy Szanghaju – ale nie tylko – są w światowych czołówkach, np. jeśli chodzi o wiedzę z przedmiotów ścisłych, na które w szkole kładzie się duży nacisk.

Dalszy etap nauki to studia – poziom jest wysoki, konkurencja duża i choć można starać się o stypendia, dla wielu studentów jest to drogi etap życia. Systemowo nie ma tu żadnej dyskryminacji, kobiety mogą uczyć się na uniwersytetach tak samo, jak mężczyźni. Warto jednak pamiętać o względach kulturowych – nie każda rodzina widzi potrzebę i sens inwestowania tego czasu oraz pieniędzy w córkę.

– Względy kulturowe to choćby konfucjanizm?
– Tak, na pewno jest to istotny czynnik. Ta wizja świata, czy raczej system filozoficzno-religijny bardzo mocno ograniczał swobody i przywileje kobiet. W zasadzie nie przewidywał dla nich żadnej innej roli poza pracą na rzecz gospodarstwa domowego, rodziny, męża czy rodzeniem dzieci. Konfucjanizm określał też ściśle zależności między ludźmi w całym społeczeństwie i kobieta w takiej hierarchii zawsze była podrzędna. Miała być posłuszna najpierw ojcu, potem mężowi, a po jego śmierci – najstarszemu synowi. Nigdy nie stanowiła odrębnego bytu, niezależnej jednostki.

Chińczycy próbowali odcinać się od tych kulturowych wzorców przynajmniej dwukrotnie. Po raz pierwszy na początku XX wieku, przez Ruch Nowej Kultury i Ruch 4 Maja. Drugi raz podczas rewolucji kulturalnej wywołanej przez Mao Zedonga, kiedy to w myśl idei komunistycznej planowano wyplenić z kraju wszystko, co związane z dawnymi tradycjami. Jednak – jak można się domyślać – odgórne próby wymazania naleciałości kilku tysięcy lat tradycji lat są raczej skazane na porażkę. Dlatego do dziś te wpływy nadal są odczuwalne.

Równolegle funkcjonują koncepcje pochodzące z tradycyjnych chińskich wierzeń i taoizmu, np. słynne yin i yang, obrazujące równowagę wszechświata poprzez uzupełniające się pierwiastki. Jeden może być rozumiany jako kobiecy, drugi męski. I choć powinny być sobie równe, każdy odpowiada innym skojarzeniom. Męski yang to np. aktywność, twardość, jasność, z kolei kobiecy yin – bierność, zimno, ciemność czy miękkość. Chińczycy niekoniecznie dostrzegą w tym wartościowanie, ale nie da się ukryć, że dość jasno określa się w ten sposób pożądany charakter każdej z płci.

– Współczesne chińskie małżeństwa z pewnością nie wyglądają jak te sprzed wieku. Ale samo wyjście za mąż nadal jest chyba mocno narzucane społecznie?
– Równość w małżeństwie uregulowana jest prawnie. W latach 50. XX wieku i w późniejszych nowelizacjach ustaw Chiny odcięły się od wielożeństwa, aranżowanych małżeństw, czyli w praktyce zmuszania kobiet do wychodzenia za mąż za wybranych im przez rodzinę mężczyzn. Zwalczany ma być zwyczaj przyjmowania posagu, który prowadzi do traktowania małżeństwa jak wymiany handlowej. Mąż i żona mają być sobie równi. Obydwoje mogą też wystąpić do sądu o rozwód, z jednym wyjątkiem – mężczyzna nie dostanie na to zgody, gdy jego żona jest w ciąży i zanim dziecko nie ukończy sześciu miesięcy. Zmiany przyniosły też kobietom możliwość dziedziczenia majątku po mężu czy pozwolenie na ponowne zamążpójście dla wdów.

O singielkach nadal jednak mówi się „kobiety resztki”, więc presja na zamążpójście na pewno jest duża. Warto jednak pamiętać, że i w takich kwestiach wolność dają pieniądze. Bogate Chinki nie muszą przejmować się tym, co myślą i mówią o nich inni.

Co ciekawe, na Tajwanie, czyli w Republice Chińskiej, już drugą kadencję prezydentem jest Tsai Ing-wen – kobieta, która nie ma męża. Tajwan od drugiej połowy lat 80. XX wieku bardzo szybko zaczął się demokratyzować i przyjmować cechy wręcz modelowego społeczeństwa obywatelskiego, równościowego. To np. jedyny azjatycki kraj, w którym możliwe jest zawieranie małżeństw jednopłciowych. Tsai Ing-wen opowiadała jednak nie raz w wywiadach, że ojciec wybierając jej imię – a urodziła się w 1956 roku – szukał takiego, które da się łatwo zapisać, będzie miało niewiele kresek. Zakładał, że jako kobieta może mieć problem z pisaniem skomplikowanych znaków. I z pewnością nie wróżył jej kariery politycznej.

Fot. Diem Nhi Nguyen

– Myśląc o chińskich rodzinach od razu do głowy przychodzi też polityka kontroli urodzin.
– Często błędnie funkcjonuje to w mediach jako „polityka jednego dziecka”, podczas gdy faktycznie powinniśmy mówić bardziej o kontroli urodzin. Jej celem było nie tyle zmniejszenie liczby populacji, co raczej zahamowanie bardzo szybkiego wzrostu wskaźnika urodzeń. Promowany przez państwo model przewidywał jedno dziecko w rodzinie, ale też trzeba zauważyć, że od tej zasady ustanawiano wiele wyjątków, zmieniało się to na przestrzeni lat. Wyjątkiem mogły być np. rodziny z dziećmi niepełnosprawnymi, rodziny wiejskie – a jeszcze do niedawna większość społeczeństwa mieszkała na wsiach. Poza regulacjami pozostawały też niektóre mniejszości etniczne. Rzecz jasna nie zmienia to faktu, że i tak państwo bardzo silnie ingerowało w tę sferę.

– Co razem z bagażem kulturowym Chin doprowadzało do selektywnych aborcji. Wiele rodzin decydowało się na usunięcie ciąży, gdy urodzić miała się dziewczynka.
– Tak, bo skoro część rodzin mogła mieć tylko jedno dziecko, to z pragmatycznego punktu widzenia lepiej, by było ono chłopcem. Syn przedłużał ród, podtrzymywał nazwisko, zostawał w rodzinie. Córka po wyjściu za mąż odchodziła do męża i teściów. Mężczyzna więcej zarabiał, mógł więc rodzicom zapewnić lepsze życie, szczególnie przy dziurawym systemie emerytalnym, który wielu ludzi skazywał na starość bez grosza.

W odpowiedzi na selektywne aborcje państwo zakazało badań określających płeć płodu, jednak dla osób, które miały pieniądze, przekupienie lekarza nie stanowiło żadnego problemu. Kontroli urodzin zaprzestano w 2015 roku, ale do dziś odczuwane są skutki tej polityki i jeszcze długo Chiny będą borykać się z jej konsekwencjami.

– Dziś chińskie rodziny chcą mieć więcej dzieci?
– Nie chcą. To jest jeden ze skutków 38 lat kontrolowania przez państwo tej sfery. Poza tym, szacuje się, że przez selektywne aborcje dziś w społeczeństwie brakuje 30-40 milionów kobiet. Doprowadziło to do dziury demograficznej. Istnieje cała rzesza mężczyzn, którzy nie mają i nie będą mieli szans na znalezienie partnerki. Przewiduje się, a niekiedy już zauważa konsekwencje tej sytuacji dla całego społeczeństwa – wzrost przemocy, w tym również seksualnej, handel ludźmi. Spotykaną już dziś praktyką jest kupowanie, za niewielkie pieniądze, lub porywanie kobiet na żony z biedniejszych sąsiednich krajów, takich jak Mjanma czy Korea Północna.

– Czy Chinki mają adwokatki swoich spraw, tzn. obrończynie praw kobiet?
– Sformalizowane ruchy prokobiece muszą wywodzić się z partii komunistycznej lub być legitymizowane przez władzę. Rząd jest bardzo wrażliwy na punkcie wszelkich oddolnych inicjatyw, bo byłby to sygnał, że obywatele biorą sprawy w swoje ręce, tym samym krytykując państwo. Już na początku istnienia Chińskiej Republiki Ludowej powołano Ogólnochińską Federację Kobiet, organizację, która zresztą działa do dziś. Ma stać na straży interesów i praw kobiet. Można spotkać się z opinią, że stoi, ale iluzorycznie. Formalnie kobiety mogą np. pracować, na równi z mężczyznami. Ale nie idzie za tym równość kulturowa, realizowany jest więc model, który znamy także z naszego kraju. Kobiety pracują na dwóch etatach – tym drugim jest dom i wychowanie dzieci, w czym mężczyźni niechętnie partycypują.

Są też takie działaczki jak Li Yinhe – seksuolożka i socjolożka, członkini chińskiego parlamentu, zajmująca się m.in. prawami kobiet, prawami mniejszości seksualnych. To znana postać, jej aktywność jest na pewno zauważana, a prace tłumaczy się na inne języki. Na początku XX wieku wystosowała w Chinach postulat legalizacji związków partnerskich. Nie udało jej się tego wywalczyć, jednak szeroka dyskusja na ten temat obecna była w społeczeństwie chińskim prawdopodobnie wcześniej niż w Polsce.

– A kto jest najbardziej znaną kobietą w Chinach, taką ikoną?
– Na pewno Maria Skłodowska-Curie. Od dziesięcioleci jest przedstawiana jako wzór do naśladowania, pisze się o niej w podręcznikach szkolnych, gdzieniegdzie wiszą jej portery.

– Skąd akurat Polka wśród ikon Chińczyków?
– Jej postać od początku zmian państwowych pasowała do lansowanej narracji dla społeczeństwa – ciężko pracująca kobieta, ogromny sukces naukowy, Nagroda Nobla. Poza tym, w Chinach zawsze utożsamia się Marię z Polską, nie z Francją. A historia Polski, zwłaszcza okres pod zaborami, przypominała Chińczykom ich dzieje. Co prawda Chiny nigdy nie utraciły państwowości, ale długo pozostawały pod wpływami obcych mocarstw i w tym dopatrywano się podobieństw.

Skłodowska ma w pewnym sensie swoją chińską następczynię – wśród laureatów Nagrody Nobla jest epidemiolożka Tu Youyou, która m.in. wynalazła dwa leki przeciwko malarii. Tylko raz takie wyróżnienie zostało przyznane osobie, która prowadziła badania w kraju, nie w zagranicznych ośrodkach, więc mówi się, że to jedyny w pełni chiński naukowy Nobel.

Fot. isco

– Dużą sympatią w kraju cieszy się też pierwsza dama, prawda? Przed laty znalazła się na liście Forbesa najbardziej wpływowych kobiet świata.
– Tak, Peng Liyuan wcześniej była piosenkarką i zdobyła popularność przed awansem politycznym swojego męża. Teraz pełniąc funkcje pierwszej damy robi to w taki klasyczny, zachodni sposób – jest kojarzona z działaniami charytatywnymi, wspiera wykluczonych, potrzebujące pomocy dzieci, odwiedza chorych na AIDS w szpitalu. Na arenie międzynarodowej widać ją zdecydowanie bardziej niż jej poprzedniczki.

– Zostając jeszcze przy listach – wśród najbogatszych kobiet świata liczebnie od lat przeważają właśnie Chinki.
– Podobnie jak w ogólnych listach najbogatszych ludzi – obecnie jest na nich już więcej Chińczyków niż Amerykanów. Wśród chińskich miliarderek są też kobiety, które same wypracowały swoje fortuny, bez wcześniejszego dziedziczenia majątku bądź sukcesji w rodzinnej firmie – choć i takich nie brakuje, bo w ostatnich latach kobiety również przejmują biznesy po ojcach, zwłaszcza, jeśli są jedynaczkami. Ale przykładem selfmade miliarderki może być Zhou Qunfei, która przyrównywana jest wręcz do Kopciuszka. Urodziła się w niezamożnej, wiejskiej rodzinie. Pracę zawodową rozpoczęła w fabryce wytwarzającej szkła do zegarków. Dziś jej przedsiębiorstwo Lens Technology produkuje ekrany urządzeń mobilnych.

Na pewno bardzo ciekawą postacią, znajdującą się kilka lat temu na liście najbogatszych, jest ujgurska działaczka polityczna i biznesmenka, Rabije Kadir. Ze względu na swoją aktywność nazywana jest nawet ujgurską Dalajlamą, choć sława Dalajlamy sięga dużo dalej.

– Dlaczego jej postać się aż tak nie przebiła na Zachodzie?
– Być może dlatego, ze świat obecnie ostrożnie podchodzi do muzułmanów, a jest to właśnie przedstawicielka mniejszości etnicznej wyznającej islam? Trudno jednoznacznie powiedzieć, ale o samych Ujgurach w ostatnim czasie pisze i mówi się więcej – ze względu na ujawniane masowe prześladowania ich ze strony Chin. Mowa jest o obozach pracy, przymusowych sterylizacjach i torturach, za które odpowiedzialny jest chiński rząd. Rabije Kadir nie raz publicznie krytykowała poczynania władzy. To również od niej do zachodnich mediów trafiły dowody zbrodni wobec Ujgurów. Cała jej działalność została przez rząd uznana za inspirowanie zamieszek, próby separatystyczne, terroryzm. Z powodu rzekomego niepłacenia podatków i ujawniania tajemnic państwowych skazano ją na więzienie. Obecnie przebywa na emigracji, skąd pełni funkcję przewodniczącej Światowego Kongresu Ujgurów.

– Dużo jest kobiet w chińskiej polityce?
– Na najwyższych szczeblach w ostatnich latach nie było żadnej kobiety. Gdy wcześniej pojawiały się na znaczących stanowiskach, to często z już założenia miały przypisaną funkcję fasadową. Jest za to dużo polityczek niżej – na poziomie prowincji, powiatów czy miast. Oczywiście zawsze są to członkinie Komunistycznej Partii Chin.

W całej historii Chiny miały dwie kobiety u władzy – cesarzowe. Dziś uznaje się je za jedne z najgorszych władców kraju, ale warto pamiętać, że historia napisana została przez mężczyzn. W opisach tych postaci często akcent pada na cechy charakteru, przypisuje się im okrucieństwo, bezwzględność. W ostatnich latach historyczki zaczynają jednak wnikliwiej badać ten temat i poniekąd je rehabilitować, choćby ostatnią cesarzową – Cixi, która żyła do 1908 roku.

Co ciekawe, za najgorszy okres rządów Mao Zedonga, rewolucję kulturalną, również obwinia się kobietę – jego żonę. W kraju działała wówczas tak zwana banda czworga, byli to radykalni działacze partii komunistycznej. Obecnie usprawiedliwiając Mao mówi się, że przewodziła im właśnie jego żona, Jiang Qing, i to ona jest odpowiedzialna za wszystko, co złe. Chińczycy powtarzają, że Mao był przecież już wtedy stary, chory i podobno nie wiedział, co się dzieje. A prawda jest taka, że doskonale wiedział co hunwejbini robią w kraju i zachęcał ich do bycia gorliwymi budowniczymi nowego świata.

– Czy da się ogólnie powiedzieć, jakie są współczesne Chinki? A może zawsze to będzie jedynie stereotyp?
– Przede wszystkim to będzie wielka generalizacja. Inaczej żyje się kobietom w miastach, inaczej na wsi, na pewno dużo zależy tu także od pieniędzy, choć ogólnie zadowolenie z życia wśród obywateli Chin jest duże.

Stereotypy natomiast funkcjonują, szczególnie na przykład w postrzeganiu Chinek przez mężczyzn z Zachodu. Przez wiele lat były one uznawane za skromniejsze, grzeczniejsze, biedniejsze, na pewno mniej wyzwolone niż Europejki czy Amerykanki. Mężczyźni, którzy nie radzili sobie w relacjach z silnymi kobietami, szukali swojego miejsca u boku kobiety ze Wschodu. Niektórzy nadal chcą to tak widzieć, choć mogą już się bardzo zdziwić. Współczesne Chinki pozbywają się kompleksów.