Na zajęciach ścisłych nauczyciel poświęca na kontakt z chłopcami dodatkowe 36 godzin w semestrze, czyli cały jeden przedmiot.
Rozmowa z socjolożką Anną M. Kolą, o oczekiwaniach wobec dziewczynek i chłopców – od najmłodszych lat
ZDJĘCIE: Scott Webb
Czy sześcioletnia Lucyna albo Ania może być niegrzeczna?
Może, ale będzie za to inaczej oceniona niż jej koledzy. Społeczeństwo czego innego od niej oczekuje…
Czego?
Tego, że będzie spokojna, usłużna, pilna i właśnie grzeczna. Chłopcom uchodzą na sucho różnego typu agresywne występki, bójki, zaczepki słowne czy wulgaryzmy. Dziewczynki się tak nie zachowują, bo od małego wiedzą, że nie powinny… Mogą za to parę innych rzeczy. Mogą np. być schludnie ubrane, mogą sobie pozwolić na nadmierną troskę o wygląd, co od najmłodszych lat stanowi ważny fundament budowania ich tożsamości.
Skąd się biorą te reguły?
Z kultury, w jakiej żyjemy, z tego, w jaki sposób jesteśmy socjalizowani, co chłoniemy od małego, co dalej przekazujemy dzieciom. Warto jednak pamiętać, że to wszystko się zmienia. Wzory kulturowe, które przyjmujemy, są bardzo uzależnione od miejsca i czasu. Zwyczaje z XX wieku w szalenie interesujący sposób opisuje np. kulturoznawczyni Małgorzata Szpakowska w książce „Obyczaje polskie. Wiek XX w krótkich hasłach”. To rzecz o wpływie różnych urządzeń czy technologii na strukturę społeczną. Wie pani, jakie hasła i elementy życia codziennego kobiet z lat PRL-u były w stanie wywołać wówczas rewolucję obyczajową?
Antykoncepcja?
Też, ale nie tylko. Pralka „Frania”, tabletka przeciwbólowa, topless, przedszkole, depilacja, świadome macierzyństwo, czy ogródki działkowe – to hasła określające styl życia ówczesnych kobiet, ogromne zmiany w ich świecie. Dla nas to codzienność. Mówię o tym, by pokazać, jak zmienne w społecznej ocenie są zjawiska i zachowania ludzi. I to są zmiany, które same jeszcze możemy pamiętać.
I nie ma w tym niczego, co jest naturalnie „kobiece” od zawsze i na zawsze?
Zapytałabym raczej, czy w ogóle możemy powiedzieć, że określone zachowania i cechy są naturalne? Kiedyś uważano, pewnie i nadal są tacy, którzy tak uważają, że naturalny jest nie tylko instynkt macierzyński, ale i wypełnianie codziennych obowiązków domowych. Kobieta, która od pierwszego spojrzenia na dziecko nie czuła bezwarunkowej miłości, oceniana była jako zła matka, kobieta bez serca, kobieta-potwór.
Ale bardzo często oceniają tak same kobiety. To też one, jako matki, mówią do swoich córek „broisz jak chłopak” i nie jest to komplement, raczej przywołanie do porządku…
Tak, bo to trochę błędne koło. Zacznijmy od początku – człowiek najpierw socjalizuje się rodzinie, nasiąka określonymi wzorcami, uczy się realizować społeczne oczekiwania. Jeśli chodzi o rodziców, to muszę przyznać, że wiele się zmienia, bo zmienia się sam model rodziny. Małżeństwa się rozchodzą, kobiety przestają być bierne, pasywne, uzależnione od mężczyzn, są lepiej wykształcone. Zmieniają się ich role w społeczeństwie. I to też wpływa na zmiany wzorów kulturowych, jakie przekazują swoim dzieciom. Ale oczywiście nie jest jeszcze jakoś zupełnie różowo i można by wiele powiedzieć na temat trudności i barier, jakie mamy przed sobą.
Zostańmy jednak przy dzieciach i wychowaniu – w którym momencie my, dorośli, zaczynamy dzieciom zwracać uwagę na to, że dziewczynki od chłopców mają się różnić, nie tylko biologicznie?
Od początku. Podkreślają to stroje, zabawki, kreskówki w telewizji, nawet żywność, a więc rzeczy, które naprawdę nie musiałyby być profilowane pod płeć. To się nazywa separatyzm rodzajowy. Dla chłopców i dziewczynek są osobne gry, ubrania, słodycze.
Znam dziewczynki, które piją soki tylko z kartonika ze zdjęciem znanej wszystkim amerykańskiej lalki-supermodelki. Stoi za tym oczywiście ogromny biznes, wspierany przez kochających rodziców, gotowych wiele zainwestować w dziecko (najczęściej jedno, niewielu decyduje się na drugie).
To się dzieje w domu, przedszkolu, szkole – miejscach, które wzajemnie się uzupełniają i podtrzymują w różnopłciowej socjalizacji.
Lucyna, lat 7, idzie do szkoły i tam trafia na panią nauczycielkę. Też będzie inaczej traktowana niż kolega z ławki?
Przede wszystkim nie będzie kolegi z ławki. To jest bardzo ciekawe, ale usadzenie razem chłopca i dziewczynki traktowane jest dla obu stron jako kara. Dziewczynki zwykle zajmują pierwsze ławki w klasach, chłopcy siedzą z tyłu. Nauczycielki, przeważnie kobiety, które też wyrastają w patriarchalnej kulturze, godzą się na to, wskazując jednocześnie cel pobytu dzieci w szkole. Swoboda i niesubordynacja chłopców na lekcji są czymś przyjętym i akceptowanym. Dziewczynek już nie.
Czy to prawda, że chłopców inaczej się też ocenia?
Nie tylko inaczej się ocenia, ale też zwraca się na nich większą uwagę. Na szczęście to również się zmienia. W latach 70. i 80. odkryto, że nauczyciele na lekcjach poświęcają aż 2/3 czasu chłopcom. Dziś te proporcje to 56 do 44 procent. Większe różnice widoczne są na zajęciach z fizyki czy matematyki, czyli na tych przedmiotach, które stereotypowo uważane są za dziedziny męskie.
Prof. Lucyna Kopciewicz, jedna z pierwszych badaczek gender w edukacji, przytacza badania, w których wyliczono, że na zajęciach ścisłych nauczyciel poświęca na kontakt z chłopcami dodatkowe 36 godzin w semestrze, czyli cały jeden przedmiot.
Rodzice dziewczynek płacą takie same podatki na publiczną edukację, a ich córki otrzymują z tego mniej. Wokół tego podziału narastają stereotypy. A potem pojawiają się pytania, np. dlaczego tak mało kobiet studiuje na politechnikach, zgłębia kierunki przyrodnicze czy inżynierskie.
Czyli z jednej strony, chłopcy mogą jawnie nie słuchać nauczyciela, a z drugiej warto poświęcać im więcej czasu na lekcjach?
Istnieje głębokie przekonanie nauczycieli, a szczególnie nauczycielek, że to właśnie chłopcy mają wyższe kompetencje i wiedzę. Ocenia się ich w sposób merytoryczny. Dziewczynki powinny za to mieć zawsze pozytywny stosunek do zadań, chętnie wykonywać polecenia, nie sprzeciwiać się i godzić się na różne szkolne nonsensy. Dziewczynki stają się bierne opiekuńcze, nastawione na relacje interpersonalne, chłopcy zaś są „skazani na sukces”. Ukryta szkolna norma nakazuje traktować ich z większym szacunkiem i uwagą.
Skutki tych zachowań są bardzo łatwe do przewidzenia – taka socjalizacja prowadzi do większej uległości w dorosłym życiu, pokory i niekiedy zupełnego braku oporu u kobiet. Negatywne efekty tego typu zachowań widać szczególnie w mojej drugiej specjalizacji naukowej, czyli w pracy socjalnej. Uległe kobiety godzą się na złe traktowanie przez pracodawców i partnerów.
Istnieje jednak spora grupa ludzi, którzy bronią tych tradycyjnych wzorców, widzą w nich coś dobrego, może szansę na jakiś porządek społeczny. Bo tak naprawdę, co jest złego np. w tym, że dziewczynki i później kobiety stają się bardziej opiekuńcze?
Obie jesteśmy kobietami nastawionymi na rozwój osobisty. Jestem od pani starsza i moja socjalizacja przebiegała nieco inaczej. Ale wszystko to i tak jest skutkiem szerokich przemian, uczestniczymy teraz w tak skomplikowanych procesach społeczno-kulturowych, że nie możemy niczego przewidzieć. Bauman nazywa to „płynną rzeczywistością”. Jedno jednak jest pewne – należy mieć świadomość tego, w czym uczestniczymy.
Do tej pory byłyśmy socjalizowane w rodzinach, szkołach, instytucjach zawodowych do pełnienia określonych społecznych ról. A wśród nich nie było np. roli prezeski klubu piłkarskiego. Była za to właśnie rola opiekunki, sekretarki, nauczycielki i przede wszystkim matki…
…i nagle odkrywamy, że nie każda kobieta chce pełnić te dawniej oczywiste role.
Tak. Gdy wgłębimy się w temat, odkryjemy, że kobiety skazane są na zupełnie marginalne miejsce w kulturze, języku, nauce. Chciałabym, żeby każda z nas mogła sama zdecydować o swoim miejscu. Myślę jednak, że poza naciskiem na wolność, kluczowa jest tu odpowiedzialność społeczna. Do tej idei jestem bardzo przywiązana.
Co to znaczy w praktyce?
Uczmy dzieci i pozwalajmy im nasiąkać wolnością, indywidualizmem, ale także przygotowujmy do myślenia w kategoriach wspólnotowych czy odpowiedzialności za coś, co filozofowie określają „dobrem wspólnym”. Dobro drugiego człowieka i szacunek do inności powinny stanowić podstawę współczesnej edukacji. Ważne jest, żeby nie kształtować tylko konkretnych kompetencji, z podziałem na stereotypy płciowe, ale by kłaść nacisk na „naturalną” chęć rozwoju i potrzeby poznawcze.
Zachęcać dziewczynki do grania w piłkę i nie mówić chłopcom „rzucasz jak dziewczyna”?
W tym temacie mam taki przykład. Ostatnio w Internecie krąży bardzo dobry film, w którym ludzi różnej płci i w różnym wieku, prosi się, by pokazali jakąś konkretną czynność w sposób, w jaki „robią to dziewczyny”. Oczywiście chodzi o to, by pokazać jak niezdarne i powolne są dziewczyny. Innymi słowy, dziewczyna jawi się tam jako ofiara losu. Jest to obraźliwe i stereotypowe. Gdy reżyserka filmu wyjaśnia, dlaczego taka prośba się pojawiła, aktorzy od razu zaczynają imitować te czynności w zupełnie inny sposób – dając z siebie wszystko.
Bo kobiety, wbrew panującym patriarchalnym wzorcom kulturowym, nieprzychylnej promęskiej socjalizacji, polityce kolesiów, dyskryminującej edukacji – dają z siebie wszystko.
Anna M. Kola
Mgr socjologii, filologii polskiej, dyplomowana logopedka, dr nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, specjalizuje się w socjologii edukacji oraz pracy socjalnej, felietonistka „Zadry”. Feministka z rozsądku, obywatelka z wyboru.
Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Express Media/Polska Press Grupę.