Przychodzi facet do lekarza

Mamy wrażenie, że u mężczyzn stres działa bardziej dewastująco na spermogenezę, aniżeli u kobiet na powstawanie komórki jajowej. Czasem żartujemy do kobiet, że jeśli chcą mieć dziecko, to muszą najpierw zadbać o tę delikatniejszą połówkę pary.

Rozmowa z dr. n. med. Maciejem W. Socha, ginekologiem i andrologiem z Kliniki Lekarze Mostowa4

ZDJĘCIE: Nik Shuliahin


Panie doktorze, muszę od razu zdradzić intencje naszej rozmowy… Chce Pan zachęcić kobiety, aby wzięły się za swoich facetów.
Tak! Żeby mieć szansę na szczęśliwy związek i prawidłową płodność pary, nie możecie panie swoim partnerom pobłażać i pozwalać im nie dbać o siebie.

Przyzna Pan, że to brzmi dość obraźliwie dla mężczyzn…
Wiem, że brzmi to seksistowsko, ale badania obserwacyjne wskazują na to, co pewnie i pani zauważyła – wiele par po trzydziestce zaczyna się rozjeżdżać! Kobiety są coraz bardziej zadbane, wysportowane i uśmiechnięte, a mężczyźni chodzą z przerzedzonymi włosami, zapuszczają brzuszek, mają obniżony nastrój.

Jednym z powodów takiego stanu jest zły styl życia i wtórnie zaburzenia hormonalne, związane z działaniem testosteronu.

Za tym idzie zmiana wyglądu i napędu życiowego, obniżenie libido, problemy ze wzwodem, a w konsekwencji zaburzenia relacji partnerskich. Przez to cierpią i kobiety.

Ale dlaczego to one mają za to odpowiadać?
Bo to głęboko dotyka ich życia! Pracując z parami i obserwując ich relacje, coraz częściej akceptuję tę mądrość ludową, że kobieta w związku jest nie tylko szyją, ale i głową (śmiech). Kobiety troszczą się o związek, opiekują się mężczyznami, pierwsze zauważają niepokojące objawy i wysyłają facetów na badania. To często dotyczy mężczyzn, którzy dawniej byli przystojniakami! Ale potem lata lecą i… oprócz zmian hormonalnych, wynikających z wieku, ten młody i wysportowany mężczyzna zaczyna pracować i coraz rzadziej uprawia sport, zmienia sposób jedzenia oraz generalnie tryb życia. I wszystko się sypie.

Niestety, najczęściej zauważa to dopiero u nas w gabinecie, gdy razem z partnerką stara się o dziecko i nic z tego nie wychodzi, a my informujemy, że to stan andrologiczny ma wpływ na niepłodność pary.

Często ten problem leży właśnie po stronie męskiej?
Wg statystyk 30-40 proc. przyczyn leży tylko po stronie kobiecej i tyle samo niepłodności wynika z powodów andrologicznych. Ale gdy trafia do nas para niemogąca zajść w ciążę, to zwykle problem leży po obu stronach. Już dawno temu zauważono, że ludzie dobierają się na zasadzie podobnego potencjału płodności. Parę lat temu potwierdziło to badanie, dotyczące narządu lemieszowego, odpowiedzialnego za czucie feromonów, a wyniki opublikowano w „Nature”, jednym z poczytniejszych czasopism naukowych.

Jednak duża część mężczyzn z obniżonymi parametrami nasienia już po trzech miesiącach od zmiany trybu życia jest w stanie poprawić wyniki i zacząć odzyskiwać swoją płodność.

Dlatego facetów czepiam się bardziej niż kobiet, na co nawet ostatnio zwróciła mi uwagę jedna z pacjentek.

Na czym polega to czepianie się?
Wypytuję o wiele rzeczy, np. o to, jak żyją, co jedzą i czym zajmują się zawodowo. Wg badań najgorsza jest siedząca praca – kolarze i zawodowi kierowcy mają statystycznie gorsze parametry nasienia. Podobnie jest z informatykami i urzędnikami. Problemem jest też praca w wysokiej temperaturze lub z substancjami szkodliwymi.

Może znowu zabrzmi to seksistowsko, ale z biologicznego punktu widzenia, najbardziej płodny będzie młody, wybiegany mięśniak (śmiech). W momencie, gdy mamy trzydziestoparoletniego misia-pysia ze zwiększoną przez otyłość ilością estrogenów, to trudno oczekiwać wysokiej płodności!

O co chodzi z tymi estrogenami? Dlaczego taki facet nagle ma mieć więcej hormonów żeńskich?
To wcale nie dzieje się nagle. Ale kiedy z wiekiem zmniejsza się ilość testosteronu, a przez brak aktywności fizycznej ubywa mięśni i przybywa tłuszczu, to zaczynają zmieniać się proporcje androgenów do estrogenów. W tkance tłuszczowej dochodzi do obrotu hormonalnego i produkcji m.in. estrogenów. U kobiet waga też jest istotna i oczywiście zawsze zalecamy, by pacjentka dbała o zdrowie i była szczupła, ale równocześnie mamy do dyspozycji więcej narzędzi farmakologicznych, dzięki czemu możemy wspomóc płodność kobiet. Mężczyzna natomiast powinien po prostu wziąć się za siebie. Zacząć się ruszać, dobrze jeść, oczywiście nie palić, wysypiać się, a także mniej się stresować…

A kobieta może żyć w nerwach?
Najlepiej jak wszyscy żyją spokojnie, ale mamy wrażenie, że u mężczyzn stres działa bardziej dewastująco na spermogenezę, aniżeli u kobiet na powstawanie komórki jajowej. Czasem żartujemy do kobiet, że jeśli chcą mieć dziecko, to muszą najpierw zadbać o tę delikatniejszą połówkę pary, czyli o mężczyznę i zalecamy: „Pani partner musi być przystojniakiem w dobrej formie fizycznej! Musi być wyspany, najedzony, szczęśliwy – to jedno z najlepszych lekarstw na płodność”.

Przystojniakiem w bokserkach? Mówi się, że dla zdrowia mężczyzn im luźniejsza bielizna, tym lepiej.
Nie wiem, skąd wzięła się ta opinia. Kompletnie nie tędy droga. Już w różnych staropolskich podaniach można zauważyć, że choć mężczyźni nie nosili dawniej bielizny, to mieli na sobie tzw. suspensoria. Miały one podtrzymywać mosznę i nie doprowadzać do tego, by jądra wisiały swobodnie, co – szczególnie przy aktywności fizycznej – może obciążać powrózek nasienny, zwiększyć ryzyko żylaków i przyczyniać się do zaburzeń płodności.

Czyli im bardziej ciasna, tym lepiej?
Nie, nie nie! Trzeba znaleźć złoty środek. Nie może być za ciasna, bo jądra są w mosznie właśnie po to, by było im te półtora stopnia chłodniej. Ostatnio z zaprzyjaźnioną parą starającą się o dziecko przeglądaliśmy w sieci strony z bielizną dla mężczyzn i doszliśmy do wniosku, że najlepiej, jakby facet przypominał modela z plakatów Calvina Kleina (śmiech). Czyli bielizna opięta na pośladkach i z boku, ale z wyprofilowanym mieszkiem z przodu. Pacjentka śmiała się, że dzięki staraniom o dziecko, jej facet w końcu będzie wyglądał naprawdę sexy.

Gabinetowe rozmowy o bieliźnie z mężczyznami to standard?
Stosujemy wszelkie metody, by pomóc parze w posiadaniu dziecka. U mężczyzn to bardzo ważne. Wielu z nich podchodzi do sprawy strasznie ambicjonalnie, dlatego staram się taką sytuację rozluźnić i czasem pożartować. Muszę jednak przyznać, że generalnie i tak jest już lepiej. Coraz rzadziej mężczyźni przychodzą na badanie andrologiczne spięci i bliscy omdlenia ze stresu.

Mnie nawet ich strach nie dziwi. Dla kobiet podobne wizyty są normą, wszystkie chodzimy do ginekologów od dawna. Z kolei w życiu mężczyzn to pewnie często pierwsza taka sytuacja…
Tak, z mężczyznami pod tym względem jest trudniej. Ale to też trochę taka nasza polska przypadłość. Wśród moich pacjentów jest mnóstwo pracowników JFTC – żołnierzy różnej narodowości – i niezależnie od tego, czy przychodzą z kwestią rozrodu, z zaburzeniami wzwodu czy z infekcją, to nie mają najmniejszego problemu, by się rozebrać przed lekarzem. My, Polacy, jesteśmy bardziej zamknięci i wizyta andrologiczna nas nadal stresuje.

ZDJĘCIE: Adrian Swancar

Powiedzmy więc otwarcie – na co mężczyzna musi się przygotować? Co strasznego spotka go w gabinecie androloga?
Strasznego zupełnie nic! I na pewno nie to, czego wszyscy młodzi mężczyźni boją się najbardziej – czyli nie badanie per rectum. Warto od razu rozróżnić, czym zajmują się konkretni specjaliści. Gdy problem dotyczy gruczołu krokowego – głównie u starszych mężczyzn – to najczęściej zajmie się tym urolog, który faktycznie bada pacjenta palcem przez odbyt. Jeśli problemem jest rak jądra, to mężczyznę leczą chirurdzy i onkolodzy. Z wysypką czy z jakimś wykwitem na narządach trafia się do dermatologa.

Androlodzy kliniczni mają bardziej holistyczne podejście do mężczyzn. Rzadko badamy przez odbyt, a najważniejsze u mężczyzny są dla nas jego jądra, prącie, życie seksualne i spermatogeneza, czyli wytwarzanie prawidłowych plemników. Jako ginekologa i androloga, zajmującego się medycyną rozrodu, najbardziej interesuje mnie endokrynologia rozrodu. Wywiad i ogólnolekarskie badanie pacjenta uzupełniam bezbolesnym badaniem andrologicznym, USG narządów płciowych oraz badaniami laboratoryjnymi: hormonalnymi i genetycznymi.

Trzeba też zbadać samo nasienie?
Tak, w Bydgoszczy akurat jest co najmniej kilka dobrych laboratoriów, które polecamy. Standardem od 2010 roku jest CASA, czyli badanie nasienia wspomagane komputerowo. Nasienie powinno być oddane przez masturbację i nie zaleca się, aby towarzyszyła temu partnerka.

Czyli podsumowując… poza rozebraniem się, nic, czego można by się bać
Najbardziej to widać, gdy po zakończonym badaniu andrologicznym u mężczyzn zupełnie znika stres. Rozluźniają się, są zaskoczeni, że tak gładko poszło i potwierdzają, że niepotrzebnie demonizowali wcześniej badanie.

Sęk w tym, że najgorsze następuje chyba dopiero po takiej wizycie… Tak jak Pan wspomniał, trzeba wziąć się za siebie i zacząć żyć zdrowo, spokojnie. To nie jest łatwe. Nie lepiej zaopatrzyć się w jakieś suplementy, leki? Pacjenci domagają się takiej drogi na skróty?
Oczywiście, że się domagają. Co jakiś czas pojawiają się suplementy diety dla mężczyzn starających się o ciążę. Niektóre z nich mają nawet rekomendację Polskiego Towarzystwa Andrologicznego, jednak równolegle Europejska Akademia Andrologii nie zaleca stosowania suplementacji i leków u mężczyzn bez diagnozy chorobowej.

Jeśli mężczyzna jest zainteresowany suplementami diety, to mówię zgodnie z prawdą, że brak jest danych naukowych, potwierdzających poprawę płodności, ale „jeśli pan chce, to oczywiście, proszę bardzo”.

Wielu odpuszcza po rozmowie. Jest natomiast jeszcze inna grupa pacjentów – sportowcy zażywający sterydy anaboliczno-androgenne, którzy nie to, że domagają się farmakologii, ale… nie chcą rezygnować z tej, którą przyjmują!

Dużo takich mężczyzn trafia do Pana?
Całkiem sporo. Przy czym dawniej, gdy przychodził mężczyzna na tzw. sterydach, to był raczej wielkim, napuchniętym karkiem. Teraz ciężko to nawet zauważyć – ci faceci są po prostu dobrze, proporcjonalnie zbudowani, a leki przyjmują z przyczyn estetycznych i przeciwstarzeniowych. Nie chcą tego zmieniać, często upierają się, że mogą dalej brać – bo przecież na siłowni wszyscy biorą i mają dzieci. Oczywiście jedynie oszukują się w ten sposób. To skomplikowane sytuacje, trudne też pod względem etycznym.

Co Pan robi z takimi pacjentami?
Nie wyrzucam ich za drzwi, ale udzielam pełnej informacji na temat tego, jak niszczące może być przyjmowanie leków poza kontrolą lekarską. Czasem udaje się namówić ich na zastosowanie substancji odblokowujących przysadkę mózgową i zamiennych preparatów – tak, by nie wiązało się to ze zmniejszeniem masy mięśniowej.

Z jednej strony, jako lekarz grożę palcem, z drugiej staram się ich zrozumieć. Nie wiem, czy ci mężczyźni załapaliby się już na kryteria rozpoznania zaburzeń postrzegania własnego ciała, ale ewidentnie u wielu z nich odstawienie sterydów jest zaleceniem trudnym do zrealizowania. Dlatego ważne jest zdobycie zaufania.

Ich partnerki są świadome tego, w czym tu tkwi problem?
Pyta pani, czy wiedzą, że ich partnerzy biorą sterydy anaboliczno-androgenne? Tak, choć czasem udają, że nie. Zdarza się, że to właśnie w gabinecie dochodzi do takiego otwarcia. To delikatny temat.

Podobnie jak pytania o zaburzenia wzwodu. Gdy pytam o to mężczyzn, oczywiście słyszę, że wszystko jest w porządku. Po czym patrzę na partnerkę, a ona mruga porozumiewawczo, przewraca oczami albo się uśmiecha. Wtedy wiadomo już, że trzeba tę rozmowę jakoś inaczej poprowadzić, bo facet wstydzi się powiedzieć. Mówię na przykład o nowym, tanim, polskim leku: „Świetnie działa, poprawia jakość wzwodu, przedłuża zbliżenie seksualne, może chciałby pan spróbować?”. Są takie różne sposoby, by mimo wszystko mężczyzna poczuł się podczas wizyty swobodnie.

Te sposoby to wynik lat doświadczeń w gabinecie?
Chyba tak, chociaż jeśli o mnie chodzi, to ja od początku miałem bardzo dobre wzorce. Uczyłem się andrologii od śp. profesora Grzegorza Szymczyńskiego, który był pierwszym w Polsce doktorem habilitowanym andrologii klinicznej. Mogłem też poszerzać tę wiedzę przy okazji nauki rozrodczości człowieka od najlepszych specjalistów na świecie. Miałem sporo szczęścia.

I wiem, że mężczyźni często latami chodzą z niedoleczonymi stanami zapalnymi, zmianami na prąciu, zaburzeniami wzwodu i płodności.

Nie są odpowiednio prowadzeni i nie wiedzą w ogóle, że da się coś zmienić. Jako ginekolog androlog mam szansę pomagać zarówno kobietom, jak i mężczyznom. Gdy już misio-pysio schudnie i zadba o siebie, a kobieta odzyska swojego samca, to okazuje się, że pomogłem także im jako parze. Mają dziecko i są szczęśliwsi. I dlatego lubię swoją pracę!

ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski 
FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

dr n. med. Maciej W. Socha
specjalista położnictwa, ginekologii i ginekologii onkologicznej, androlog, doktor medycyny w dziedzinie perinatologii, razem z dr. n. med. Bartłomiejem Wolskim prowadzi klinikę LEKARZE Mostowa4 w Bydgoszczy.

Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Polska Press Grupę.