Idziesz do seksuologa albo spadaj

Dlaczego przez wyedukowane kobiety do seksuologów trafia coraz więcej mężczyzn? Jak różnią się nasze oczekiwania i skąd biorą się problemy w sypialni? Co można zrobić, zanim będzie za późno?

Rozmowa z seksuologiem klinicznym Zbigniewem Fronczkiem

ZDJĘCIE: Richard Jaimes


Wydaje mi się, że w Pana specjalizacji jest więcej mężczyzn niż kobiet…
Tak, wśród lekarzy seksuologów chyba faktycznie tak jest.

Może kobietom nie wypada być specjalistkami od seksu?
Pani Lucyno, kobietom wypada tak samo jak mężczyznom. Lekarze kierują się prawdą naukową i jakiś subiektywizm płci nie powinien odgrywać tu żadnej roli. W okresie, gdy ja się uczyłem, ogólnie więcej mężczyzn szło na studia i może stąd ta różnica. Innych obiektywnych przyczyn nie znajduję.

Zapytałam trochę prowokacyjnie, bo jednak wiem, że wielu ludzi nadal negatywnie postrzega zainteresowanie kobiet seksem…
To się bierze z dawnych stereotypów społecznych. Pani jest młoda, więc mam nadzieję, że pani już tego nie doświadcza, ale kiedyś kobieta miała służebną rolę wobec mężczyzny. Jeśli chodzi o sferę seksu, to chłop był królem i panem. Gdy miał potrzebę realizacji swoich potrzeb, nie pytał kobiety o zgodę, nie zwracał uwagi, czy ona ma na to ochotę, czy jest przygotowana i tak dalej. Nikogo nie interesowało jej zdanie, przyjmowało się, że ono właściwie nie istnieje. Niektóre kobiety się buntowały, ale był to krzyk wołającego na puszczy – nikt ich słuchał… Współczesna kobieta już sobie na to nie pozwoli.

Jaka jest współczesna kobieta?
Ta wyedukowana absolutnie wie jakie ma potrzeby i jak może je realizować. To oczywiście dobry skutek rewolucji seksualnej, edukacji, mediów, zmian kulturowych. Przyznam nawet, że dzięki takim kobietom trafia do mnie wielu mężczyzn. One nie dostają tego, czego chcą, potrafią to zdefiniować. Zdarza się więc i tak, że w końcu w związku pada do mężczyzny zdanie – pozwoli pani, że ujmę je kolokwialnie – „albo idziesz do seksuologa, albo spadaj”.

Mężczyźni się tego boją?
Nie powinni. Jeśli zależy im na partnerce, a we wspólnym życiu seksualnym pojawia się problem, to co stoi na przeszkodzie, by pomóc i sobie, i jej? To podwójna motywacja.

Ale jednak nie zawsze to jest takie proste. Mówi się przecież, że kastrujemy mężczyzn swoimi oczekiwaniami.
Prawdą jest, że narobiło to trochę zamieszania w świecie mężczyzn. Nagle z pozycji pana i władcy, realizującego tylko swoje potrzeby, spadli do pozycji kogoś, kto ma reagować też na drugą stronę. Dla takiego mężczyzny sam fakt, że kobieta ma jakieś oczekiwania, oznacza już to, że ona go krytykuje.

Wcześniej przecież facet zakładał, że wszystko robi świetnie, a jego gotowość do seksu już jest wyznacznikiem stuprocentowej męskości.

Podkreślam jednak, że dotyczy to tych wyedukowanych, pewnych siebie i świadomych. Bo nadal jeszcze w niektórych układach funkcjonuje dawny mit, że kobieta musi być potulna.

Bo nie ma świadomości, że może być inaczej?
Albo ze strachu, co to będzie jak odważy się zasygnalizować swoje potrzeby. Boi się na przykład oceny, że skoro jest taka zorientowana w tych tematach, to znaczy, że miała wielu partnerów, że jest rozwiązła. Te oceny czasem pojawiają się ze strony mężczyzn, jako reakcja obronna podszyta prostym strachem o to, że nie staną na wysokości zadania.

Zdeprecjonowanie kobiety, która ma swoje pragnienia, niektórym mężczyznom przychodzi łatwiej, niż sama próba sprostania wymaganiom. A te wymagania wcale nie są jakieś niewyobrażalne czy niedorzeczne. Kobiety przecież tak samo jak mężczyźni, chcą robić to, co sprawia im przyjemność. Nie chcą się zadowalać byle czym, do czegoś zmuszać i jeszcze przy tym udawać, że jest im fajnie. No i, co oczywiste w seksie, każda kobieta chce mieć orgazm.

Można więc powiedzieć, że mamy takie same potrzeby?
Co do zasady, tak. Ale mamy inną konstrukcję psychiczną. Uważam, że kobiety mają bardziej złożoną psychikę i ich życie seksualne często jest tego konsekwencją. To znaczy, że czasem nad zaspokojenie swoich potrzeb seksualnych przedkładają inne rzeczy – takie jak wartość związku, dzieci, bywa że i pieniądze lub chęć uniknięcia ocen, o których już mówiłem, a do których dołożę też nadal spotykaną stygmatyzację rozwódek czy singielek, nazywanych starymi pannami. Kobiety z wielu powodów mogą nie sygnalizować swoich problemów.

Te, które to robią, na co się skarżą, z jakimi problemami do Pana przychodzą?
Żeby o tym mówić, musimy najpierw wspomnieć, że popęd seksualny jest prawem biologicznym, które wymaga pełnej realizacji, bo inaczej wpływa to negatywnie praktycznie na każdą sferę naszego życia. Aby móc się realizować seksualnie, konieczne jest przejście przez fazy – od pożądania czyli libido, do orgazmu i okresu wyciszania. Każda z tych faz może być zaburzona, przez co kobieta może być na przykład oziębła, nie osiągać satysfakcji, całkowicie lub częściowo itp.

Marzeniem każdego seksuologa są porady partnerskie, właśnie po to, by przekonać się, czy to problem z jednej czy dwóch stron… Nawet pani sobie nie zdaje sprawy, jak wielu mężczyzn, których spotykam w gabinecie, nie ma pojęcia, co to jest gra wstępna. Jeszcze gorzej, że część wie, ale nie chce im się tym zajmować.

To, że im się nie chce, jest bardzo przykre…
Ale tak jest. Część mężczyzn się tym w ogóle nie zajmuje, bo im samym nie jest to potrzebne. Wynika to z uwarunkowań biologicznych, takich jak poziom testosteronu, który wpływa na gotowość i możliwość osiągania pełnej satysfakcji seksualnej. U kobiet nie ma tak łatwo, bo orgazm jest nie wrodzony, ale wyuczony. Wiele moich pacjentek nigdy się tego nie nauczyło, musimy się cofać do samego początku. I tu najlepiej działać zespołowo, na wizytach partnerskich.

Czego mężczyźni mogą się nauczyć?
Najlepiej ilustruje to takie powiedzenie, że seks otwiera męskie serce, za to serce kobiety trzeba otworzyć, żeby cieszyła się seksem. Ale nie musimy przy interpretacji wchodzić w sferę jakichś wyznań miłosnych. Tak naprawdę mam na myśli całe przygotowanie do seksu, przed samym seksem. Ułatwia nam to biologia. Zarówno u mężczyzn, jak i u kobiet istnieją strefy zmysłowe na ciele. U mężczyzn zajmują około trzy procent ciała, a u kobiet od 15 do 25. Mogą to być bardzo różne miejsca, czasem zupełnie nieoczekiwane, w zależności od doświadczeń seksualnych, wieku i wielu innych czynników. Kobieta sama je poznaje, może nauczyć tego partnera, mogą też odkryć je wspólnie. Odpowiednia stymulacja to właśnie gra wstępna.

Warto pamiętać też, że do seksu przygotowujemy się cały czas, nie tylko w momencie, gdy już znajdziemy się w łóżku. Dajemy sobie poczucie sympatii, bezpieczeństwa, komfortu i przekonania, że tego chcemy.

To szczególnie kobietom pomaga później w osiągnięciu satysfakcji. Przy czym też nie można zapomnieć, że kobiecie nie każdy bliski kontakt musi kojarzyć się z kontaktem seksualnym.

Ma Pan na myśli taką typową bliskość, jak chęć przytulenia się?
Tak, szukanie spokoju, ukojenia, bezpieczeństwa w ramionach partnera. Mężczyźni czasem tak to odbierają. Ci niepewni siebie, którzy czują, że mają jakieś problemy w sferze seksualnej, wręcz mogą się tego bać. Myślą, że kobieta zmierza do seksu i czegoś od nich oczekuje, dlatego automatycznie zmieniają się w słup soli. Broniąc się przed takimi sytuacjami sami w ogóle nie wychodzą z inicjatywą lub znajdują inne zajęcia, na przykład długo pracują, zamiast iść do łóżka. Znajdują sobie takie parawaniki psychologiczne i się za nimi chowają.

Dojrzali ludzie mogliby po prostu ze sobą porozmawiać – o swoich obawach, oczekiwaniach…
Oczywiście, ale brak rozmów wnika z tego wszystkiego, o czym mówiłem wcześniej – część kobiet nie wyraża wprost swoich potrzeb, a część mężczyzn nie przyznaje się, że coś tu nie gra, bo odbiera to jako ocenę swojej męskości. Każde tłamsi coś w sobie i wszystko narasta – mężczyzna nie może odbyć stosunku, jest przerażony i najchętniej by uciekł, ma poczucie niskiej wartości. Kobieta za brak kontaktu z nim wini siebie, myśli: nie podniecam go, nie jestem atrakcyjna, czy – znów mówiąc kolokwialnie – on ma jakąś inną babę na boku.

I parawanik zmienia się w mur nie do pokonania.
Tak. Mogłoby się wydawać, że wszystko na około bombarduje nas seksem i jesteśmy z tym oswojeni, ale mimo to czasem czerpiemy z tego złe wzorce, takie jak wizje mężczyzn, którzy są zawsze sprawni i kobiet, które są zawsze seksowne oraz chętne do współżycia. Przez to wpadamy w kompleksy, zamykamy się.

Wbrew temu, co nas otacza, bywamy też jeszcze pruderyjni?
Bywamy. I na dodatek przerzucamy to na swoje dzieci. Tak się zatacza koło, które na szczęście już pęka, ale nie wszędzie. Często też dzieci zupełnie nieświadomie dla rodziców wchłaniają negatywne skojarzenia związane z seksem. Wystarczy, że dziecko jest świadkiem sytuacji, w której matka pogardliwie wyraża się o kontaktach seksualnych, na przykład w rozmowie z koleżanką. Zohydzanie seksu zapada dziecku w pamięć. Bywa też tak, że w całkiem normalnych rodzinach, gdzie nie ma zbyt wiele przestrzeni, a co za tym idzie intymności, rodzice współżyją ze sobą wtedy, gdy myślą, że ich dziecko śpi. Ono nie śpi, a to, co słyszy, utożsamia z krzywdą, jaką ojciec wyrządza matce. To szeroki temat na długą rozmowę.

Dodałabym do tego jeszcze sytuacje, w których ludzie od małego uczą się, że nagość wśród najbliższych jest czymś bardzo wstydliwym, wiąże się z nią jakaś wielka tajemnica, coś dziwnego. Te wszystkie histeryczne reakcje z zasłanianiem oczu itp…
Tak, wiem, co pani ma na myśli i w pełni się z panią zgadzam. Dziecko nie zna pojęcia erotyzmu, zachowuje się naturalnie, zgodnie ze swoim rozwojem psycho-intelektualnym. Nie ma więc potrzeby budowania jakiegoś napięcia wokół tego tematu. Jeśli człowiek nie eksponuje czegoś specjalnie, nie zwraca na to dziecku uwagi, tylko zachowuje się swobodnie, to ono przyjmuje taki stan rzeczy. Chodzi właśnie o to, żeby nie wulgaryzować, nie pobudzać wyobraźni dziecka w niewłaściwy sposób, a jednym z takich niewłaściwych sposobów są reakcje, o których pani wspomniała.

To później odbija się na wielu sprawach, choćby takich, jak stosunek do własnego ciała, pewność siebie, także w kontaktach z przyszłym partnerem seksualnym.

Czy wstyd towarzyszy także Pana pacjentom, gdy przychodzą na wizytę?
Przy pierwszym kontakcie prawie zawsze, ale kobiety dużo lepiej sobie z tym radzą. Może jest tak przez to, że są bardziej oswojone na przykład z potrzebą badania przedmiotowego narządów płciowych, które przechodzą za każdym razem u ginekologa. Dla wielu mężczyzn to nowość. Ja zaczynam zawsze rozmowę od uświadomienia pacjentom, że musimy być ze sobą szczerzy, tak jakby rozmawiali sami ze sobą. Przychodzą w końcu do kogoś, kto się trochę na tym zna i chce im pomóc. Ale penis w naszej kulturze jest nadal synonimem męskości, więc jego badanie może być odebrane jako pełne obnażenie problemu z tą tak rozumianą męskością.

A co jest synonimem kobiecości?
Można by powiedzieć analogicznie do penisa, podając inne pierwszorzędne cechy płciowe, ale tak naprawdę, kiedy myślimy o kobiecości, to raczej chcemy ją definiować w kontekście kulturowym, nie biologicznym. Nie podejmę się tego, bo musiałbym odnieść się do jakichś przykładów, a to jest złudne. Dziś będzie aktualne, a jutro już może nie być.

Zbigniew A. Fronczek
specjalista ginekolog położnik, seksuolog kliniczny, prowadzi indywidualną praktykę lekarską w Bydgoszczy i Toruniu, w zakresie leczenia zaburzeń seksualnych u kobiet i mężczyzn; www.seksuolog.bydgoszcz.pl; pasjonat podróży, miłośnik muzyki operowej

Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Express Media/Polska Press Grupę.