Taniec pozwala wyjść z szarej masy

Taniec powinien być w każdym miejscu, gdzie pojawia się smutek… w więzieniach, w poprawczakach, w domach dziecka.

Rozmowa z Leną Przepierską, choreografką i nauczycielką tańca

ZDJĘCIE: Ahmad Odeh


Trudno się z Tobą umówić. Czym jesteś taka zajęta od rana do wieczora?
Teraz akurat od rana współpracuję z Filharmonią Pomorską. Po tym mam chwilę przerwy i staram się spędzić trochę czasu z rodziną. A od godziny 16 do 21-22 jestem na sali z młodzieżą.

Zacznijmy od rana – co robisz z filharmonią?
Biorę udział w audycjach o tańcu. Temat brzmi: Od baletnicy do B-boya. Prezentują się w nich artyści z różnych form – z baletu, hip-hopu, lockingu i breakdance. Trafiłam tam dzięki pani Ani Merder z filharmonii, która egzaminowała mnie, gdy byłam na dwuletnim kursie choreograficznym. Wiedziała, że bardzo lubię scenę, mikrofon, dzieci…

To audycje dla dzieci?
Tak. Czasem występujemy w filharmonii, jak na normalnym koncercie, ale częściej jeździmy do różnych małych miejscowości, do dzieciaków, które nie mogą przyjechać do nas. One są wtedy bardzo szczęśliwe, bo na scenie dużo się dzieje. To zupełnie inna forma przekazu, nie taki uroczysty koncert, gdzie trzeba siedzieć cicho. Z nami muszą wejść w interakcję. Jest po prostu totalna impreza (śmiech).

Lena Przepierska, fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Podobnie jest na Twojej sali, na tych popołudniowych zajęciach?
Tam już mam różne grupy. Działam w Fabryce Tańca, jako 5 Element – firma, którą założyliśmy wspólnie z moim przyjacielem Mateuszem Włochem. Generalnie uczę dzieci od szóstego roku życia, ale miałam też grupy dorosłych. Na początku uczymy się przede wszystkim obycia ze sobą, z własnym ciałem, z ruchem, z innymi tancerzami i ogólnie z ludźmi. To jest najważniejsze.

I najtrudniejsze?
Łatwo nie jest. Pięć lat temu, kiedy pojawiły się pierwsze programy typu „You Can Dance”, to był szał na taniec. Aktualnie wygrywa komputer, Facebook. Dzieciaki są coraz bardziej zamknięte. W ogóle trudno jest przekonać człowieka do tego, żeby chciał na żywo przebywać z drugim człowiekiem.

Taniec może być terapią?
Jest ogromną terapią – dla duszy, umysłu, ciała. Dzieciaki przychodzą do mnie zupełnie wycofane. Uczą się tego, jak to przezwyciężyć, jak akceptować siebie. Już samo to jest bardzo trudne, a co dopiero wchodzenie w interakcję z innym tancerzem – high level! Część z tych starszych dzieci właśnie po to przychodzi – żeby nauczyć się tańczyć, zrobić coś dla siebie, móc przebywać z innymi i żeby stać się kimś. Czyli żeby wyjść z szarej masy.

To się udaje?
Tak, już po pół roku widać dużą zmianę. Np. zaczynają się inaczej ubierać… ale nie podpatrują, nie przebierają się za mnie, absolutnie nie. Odkrywają swój indywidualny styl. Noszą to, w czym czują się sobą. Potem też często w pewnym momencie słyszę coś w stylu: „zgłosiłem się na przewodniczącego w klasie”, „udało mi się namówić panią od WOS-u, żeby pozwoliła mi zdawać na piątkę, a wcześniej bałam się do niej podejść”…

Zdarza się nawet, że przychodzą osoby, które się w ogóle nie odzywają. I kiedy nawet po trzech latach uczenia się tańca taki człowiek zaczyna mówić i robić postępy w ruchu, to nie ma lepszej nagrody.

Żadnych pieniędzy, żadnego lepszego prezentu – dla mnie i dla jego rodziców.

Taniec może być pasją dla każdego?
Nie jest dla każdego. Nie odnajdzie się w tym osoba, która myśli tylko o tym, by być gwiazdą, osiągnąć sukces, zdobywać medale. To trzeba zrobić przede wszystkim dla siebie. Wiąże się to z wejściem w tę kulturę, wspólnotę, z akceptacją jej zasad – malunku, rapu, DJ-ing’u. Takie jest moje zdanie. To jest całość i to jest tworzenie historii, współpraca, dzielenie się z innymi.

A jak w to weszłaś? Jakie są Twoje początki w tańcu?
O rany… Wychowywała mnie babcia, które nie mogła sobie ze mną poradzić. Jako dziecko byłam strasznym łobuzem. Nie godziłam się na to, że jestem z nią sama i że jest nie za wesoło. Ale znalazłam odskocznię od tego w świetlicy socjoterapeutycznej na naszym osiedlu. Jak miałam 9 lat, to zaczęłam tam chodzić na zajęcia baletowe, stawiać pierwsze kroki w tańcu.

Jak to się stało, że byłaś sama z babcią?
Moja mama miała 15 lat, gdy mnie urodziła. Sama była dzieckiem. Teraz mamy ze sobą świetny kontakt, jest jak przyjaciółka. Ale wtedy to babcia wzięła na siebie tę odpowiedzialność. Ona jest strasznie porządnym człowiekiem. Na pewno czuła, że nie ma innego wyjścia. Nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby moja mama mnie na przykład nie urodziła.

Babcia poświęciła dla mnie najlepsze lata swojego życia, kiedy mogła już odpoczywać. Przez to ja też czułam, że muszę coś w życiu zrobić i pokazać jej, że warto było się mną zająć.

ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Gdy zaczęłaś tańczyć, to od razu okazało się, że masz talent?
Nie, to w ogóle nie jest tak, że ja mam ekstratalent do tańca. Mam talent słuchowy i emocjonalny, ale jeśli chodzi o ruch, to moje pierwsze kroki były bardzo nieporadne. Ale zaczęłam ćwiczyć i występować w tej świetlicy. Potem w latach 90. do mojej szkoły przyjechała taka para tancerzy z Piły. Dziewczyna zatańczyła electric boogaloo, a ja się zakochałam, to był koniec świata. Nie miałyśmy z babcią kasy na ich zajęcia, więc zaczęłam kombinować, żeby tylko coś zaoszczędzić – robiłam innym zakupy, pomagałam w jakichś drobnych rzeczach. Dzięki temu mogłam dwa razy w tygodniu wkleić tej parze po pięć złotych i uczyć się od nich.

Ile miałaś wtedy lat?
12. Oni potem gdzieś zniknęli, więc do 16. roku życia ćwiczyłam codziennie w domu to, co nam pokazywali. Gdy skończyłam 16 lat, poszłam do pracy i każdą złotówkę, jaką zarobiłam, odkładałam na szkolenia. Każdą. Za te pieniądze miałabym już teraz ze dwa dobre, nowe samochody. Jeździłam sama z wielką torbą pociągami do Warszawy, Olsztyna…

Gdzie pracowałaś jako 16-latka?
To były różne prace. Sprzątanie po domach, roznoszenie ulotek, bycie hostessą, pomaganie w hospicjum, w szpitalu, zajmowanie się dziećmi… Jak już miałam 18 lat, to załapałam sobie taką fuchę w sieci komórkowej i tam dość długo siedziałam.

Nastolatki myślą zwykle o innych rzeczach. Byłaś takim małym-dorosłym?
Tak, od dawna. Żałuję, ale tak było. Wiedziałam, że jeśli chcę osiągnąć swój cel, to muszę coś wymyślić, wziąć się w garść, bo jeśli tego nie zrobię, to mi się nic nie uda. Nikt mi nic nie da za darmo.

Babcia Cię wspierała?
Zawsze dawała mi wybór, nie hamowała mnie. Wiadomo, krzyczała czasem, że z tego nie będzie pieniędzy, że powinnam skończyć prawo – bo taki był plan, gdy szłam do gimnazjum i liceum historyczno-prawnego. Ale nawet gdy krzyczała, to i tak o mnie dbała – o to jak jem, czy się wysypiam. Rozmawiała ze mną dużo. A kiedy już w końcu mogłam z tańca dołożyć się do mieszkania, to pewnie poczuła ulgę.

Dzisiaj możesz już żyć tylko z tańca?
Przyznam, że przy prowadzeniu firmy na dużym ZUS-ie nie jest to takie oczywiste (śmiech). Muszę też jeszcze nabrać więcej przekonania, że to, co robię jest na wysokim poziomie i można za to brać pieniądze. Bo ja bym wszystko rozdała za darmo, jestem raczej kiepska w zarabianiu na nauce tańca. Teraz dodatkowo stworzyliśmy tzw. linię odzieżową, nie tylko dla tancerzy. Nazywa się „Feel Real”. To na pewno pomoże jakoś dopiąć budżet. Ogólnie to taniec stał się bardzo drogi, a tancerze z form ulicznych czy jazzowych to często nie są bogaci ludzie.

Co jest drogiego w tańcu?
Wszystko to, na co staramy się sami załatwiać sponsorów – na wydarzenia, bony na buty, ciuchy, na wyjazdy dla dzieciaków. Sami chcemy je uczyć tak, żeby mogły brać udział w zawodach i wygrywać jakieś szkolenia. Ale żeby to robić, też musimy się nieustannie uczyć i szkolić, a to kosztuje. No i czas jest cenny, a pracujemy bez przerwy.

Jak wracamy do domu, to myślimy o tych dzieciach. Dzwonimy do nich, kontaktujemy się z rodzicami – żeby wiedzieli, że ten taniec jest coś wart i dziecko robi postępy.

ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Sprawdzamy na Facebooku, czy zajęcia im się podobały, zgrywamy im muzykę, z której korzystały. To się robi od rana, od otwarcia oczu, do zamknięcia ich przed snem. Cały czas się myśli o tych dzieciach.

Zaprzyjaźniasz z nimi?
Jasne. Jak ktoś się zgłasza na zajęcia, to najpierw zawsze rozmawiamy, ta osoba musi mi coś o sobie powiedzieć, musimy się poznać. Taki człowiek będzie uczestniczył w moim życiu, w mojej przestrzeni; nie w pracy, tylko dużo dalej. Będziemy szli wspólnie tą drogą tańca…

To dobra droga dla dzieciaków z tzw. trudnych środowisk?
Na moim przykładzie widać, że tak. Gdybym nie zaczęła tańczyć, to pewnie bym marnie skończyła, bo na osiedlu towarzystwo miałam dość mocne… Prowadziłam kiedyś warsztaty w ośrodku poprawczym dla dziewcząt. Zaczęło je 60 osób, skończyło 15, ale to już były takie dziewczyny, które wiedziały, że chcą stamtąd wyjść i coś zrobić. Niekoniecznie tańczyć, ale wyrażać siebie. Na trzecich czy czwartych zajęciach zobaczyłam, że są utalentowane. Mówiłam niektórym, że jak wyjdą, to mogą się spokojnie tańcem zająć.

Uwierzyły w to?
Niektóre uwierzyły, inne nie. W takich środowiskach ludzie często w siebie wątpią. Ale uważam, że taniec powinien być w każdym miejscu, gdzie pojawia się smutek… w więzieniach, w poprawczakach, w domach dziecka. Prowadziłam wiele takich zajęć w domach dziecka i wiem, że dzieciaki stamtąd trzysta razy lepiej przyswajają wiedzę, bo mają taką szansę raz na milion lat i chcą to wykorzystać.

Jak trafiasz do takich miejsc?
Wpycham się (śmiech). Na początku zawsze jest pytanie, ile chcę za to pieniędzy, a ja zazwyczaj odpowiadam, że nic nie chcę. Czasem coś dostanę, czasami nie.

Jesteś ogromną idealistką.
Tak i czasami mnie to gubi. Ale to jedyne rzeczy, które mam – taniec i powołanie do nauczania. To mi daje siłę, nawet jak jest ciężko.

Taniec wyzwala w Tobie cały czas te same emocje, co na początku?
Jest zupełnie inaczej. Dawniej taniec nie tyle wyzwalał we mnie emocje, co pozwalał mi się ich pozbyć. A teraz, kiedy patrzę na swoich uczniów – a niektórzy uczą się u mnie już siedem lat i tańczą przepięknie – to czuję coś, czego nie jestem w stanie opisać.

Teraz już jest ten moment, kiedy dzięki temu, co robię, mogę poczuć emocje z zewnątrz dla siebie. I to jest fajne.

Potrafisz dogadać się bez problemu z kimś, kto nie ma nic wspólnego z tańcem?
Jest mi trudniej… Chociaż ja jestem bardzo elastyczna i otwarta na ludzi. Przede wszystkim dzieci i młodzież to jest całe moje życie. Jeśli ktoś nie lubi dzieci, to na pewno trudno będzie mi się z tą osobą dogadać.

Sama chcesz mieć dzieci?
Chciałabym, mam przy sobie odpowiedniego człowieka, którego bardzo kocham i z którym to mogłoby się udać… ale boję się, że w natłoku wszystkiego, co robię i co daję innym, nie wystarczy już tego dla mojego dziecka. Że ono będzie pokrzywdzone. Albo że powie mi: „Mamo, ja bym chciała jeździć konno, taniec nie jest dla mnie”. To jest przecież możliwe. Gdzieś w głębi wiem, że mam coś do przekazania. Ale to nie jest dla mnie taka oczywista decyzja.

ZDJĘCIE: Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Masz 28 lat. Wyobrażasz sobie, że kiedyś przyjdzie taki moment, gdy już nie będziesz mogła tańczyć?
Tak. Następny etap, do którego będę się już przygotowywać, to pokazywanie innym tancerzom, jak dobrze uczyć tańca. Znam już takie osoby, które będą chciały robić tego typu kursy. Wiem, że będę na sali, dopóki będę chodzić. Potrafię poprawić zajęcia, nie wstając z krzesła. Jeśli jesteś dobrym pedagogiem, rozumiesz ludzi i wiesz, jak do nich mówić, to możesz zrobić wszystko, używając jedynie swojego głosu. Gdy nie będę mogła tańczyć, bo nie pozwoli mi na to zdrowie, to będę wspierać innych, którzy się tym zajmują.

Lena Przepierska
Dyplomowana nauczycielka tańca (form ulicznych i jazzowych), pedagog, choreografka, współzałożycielka firmy „5 Element” www.5element.in

Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Express Media/Polska Press Grupę.