W poszukiwaniu zaginionego orgazmu

Od założenia pierwszego sex shopu minęło przeszło 50 lat. Matką sklepów erotycznych była Beate Uhse – Niemka, która zawsze podkreślała, że jej misja to pielęgnowanie miłości w małżeństwie.

ZDJĘCIE: Alexander Popov 


Sutereny zakryte kotarami i kiczowate neony z napisem SEX odeszły już do lamusa. W świecie sklepów erotycznych dużo się zmieniło od czasów, gdy w 1990 roku powstało pierwsze tego typu miejsce w Polsce. Wówczas większość klientów stanowili mężczyźni, dziś prawie połowa to płeć przeciwna.

W sex shopach pojawiają się pary, panie, panowie, osoby starsze i młode, a nawet… matki z córkami. – Obsługiwałam kiedyś taki team – wspomina Agnieszka, 36-latka z toruńskiego Centrum Erotyki.

Do sklepu, w którym pracuje, przyszła mama ze swoją szesnastoletnią córką, by kupić jej w prezencie wibrator.

– Może to i zaskakujące, ale my w takich sytuacjach nie okazujemy zdziwienia – tłumaczy. – Klient ma prawo do swoich decyzji. To specyficzna branża, nie znamy dnia ani godziny, gdy wydarzy się tu coś wyjątkowego. I w tym chyba leży urok tej pracy.

WSZYSTKO DZIĘKI KOBIECIE

Od założenia pierwszego na świecie sex shopu minęło przeszło 50 lat. Powstał on w Niemczech, w 1962 roku jako „specjalistyczny sklep do higieny małżeńskiej”. Otworzyła go Beate Uhse, pilotka testowa Lufwaffe, zainspirowana opowieściami kobiet, którym sprzedawała drobne rzeczy po wojnie.

Najpierw, chcąc zapewnić im w codziennym życiu choćby minimum bezpieczeństwa, wydała mały poradnik o naturalnej antykoncepcji (o której dawniej opowiadała jej matka, jedna z pierwszych kobiet lekarek w Niemczech). Po kilku miesiącach od rozpoczęcia wysyłkowej sprzedaży na adres Beate zaczęły spływać listy z prośbami o porady higieniczne i erotyczne.

Odpisywała, oferując jednocześnie prezerwatywy, bieliznę i pisma pornograficzne. Wkrótce do porad zatrudniła lekarza. Do końca lat 60. na liście klientów jej sklepu widniało 1,7 mln osób.

Postanowiła więc stworzyć miejsce, gdzie każda z nich będzie mogła na żywo zasięgnąć pomocy. Założyła stacjonarną działalność i w 9 lat rozwinęła sieć z 25 punktami na terenie całego kraju.

Sprzedając wszelkie możliwe akcesoria erotyczne (w tym również specyficzne sprzęty dla miłośników BDSM) podkreślała, że misją jej sklepów jest pielęgnowanie miłości w małżeństwie. I choć kilkanaście tysięcy razy zgłaszano ją do prokuratury za działalność niezgodną z przepisami dotyczącymi erotyki, w 1989 roku z rąk prezydenta RFN otrzymała Federalny Krzyż za Zasługi dla Rodzimego Biznesu i kraju.

BOŻE DROGI, ON JEJ ZROBI KRZYWDĘ

– Będziemy rozmawiać anonimowo? – dziwi się Ewelina, 27-letnia ekspedientka z bydgoskiego sklepu sieci Centrum Erotyki. – Nie ma takiej potrzeby, można podać moje prawdziwe imię! Ja nie wstydzę się swojej pracy, to już nie te czasy. Ludzie teraz zupełnie inaczej postrzegają sex shopy. To po prostu luksusowe sklepy dla osób, które szukają urozmaicenia w swoim życiu erotycznym.

Kujawsko-pomorska sieć sklepów erotycznych działa na rynku już szesnaście lat. Ewelina ofertę pracy w tym miejscu znalazła pół roku temu. Z ciekawości wysłała CV i po rozmowie kwalifikacyjnej od razu została zatrudniona.

– Moja rodzina była trochę zaskoczona, ale nie słyszałam żadnych negatywnych opinii – wspomina. Tak jest do dziś.

Agnieszka w toruńskim sex shopie pracuje już siódmy rok. – Wcześniej byłam półtora roku w Anglii i szczerze mówiąc, nie orientowałam się za bardzo, co się dzieje tu w mieście. Na ogłoszenie trafiłam zupełnym przypadkiem. Nie zastanawiałam się nad tym, po prostu umówiłam się na rozmowę. Dopiero kiedy usłyszałam: „Dobrze, w takim razie proszę przyjść w poniedziałek do pracy”, to pojawiła mi się w głowie myśl: „Co ja zrobiłam?! To przecież sex shop!”.

Swojego pierwszego dnia w pracy nigdy nie zapomni. – Omawiałam coś z szefem, kiedy akurat weszła do nas para. Pani była bardzo malutka, naprawdę drobna, a pan wielki, dużo wyższy od niej. Przyszli po taki podwójny gadżet – penis, który wchodzi w waginę i który ma w sobie jeszcze jedną waginę. Ta zabawka była ogromna! Gdy spojrzałam na tę kobitkę, to od razu pomyślałam: „Boże drogi, przecież on jej zrobi tym krzywdę!”. Ale oni dokładnie wiedzieli, co kupują. Przyznaję – tego pierwszego dnia był to dla mnie szok.

ZDJĘCIE: Artem Labunsky

SUTKI Z OBCIĄŻNIKAMI

Po jakimś czasie preferencje klientów przestają dziwić. – Mnie po pół roku już chyba nic nie zaskoczy – śmieje się Ewelina. Sam asortyment sklepu, w którym pracuje, jest przeogromny. Trzeba mu poświęcić dużo czasu i uwagi, by później wiedzieć, co do czego służy i jak klientowi to zaprezentować. – Muszę też wiedzieć, co aktualnie jest na pierwszym miejscu w sprzedaży, które firmy są najlepsze i na jakich materiałach bazują.

Towary zmieniają się z miesiąca na miesiąc, a nawet i z tygodnia na tydzień.

– Mamy klientów, którzy przychodzą regularnie i od wejścia pytają: „Co dzisiaj z nowości?” – dodaje Agnieszka.

Normą są tak zwane wizyty małżeńskie, podczas których najpierw pani wybiera coś w sklepie, pan czeka na zewnątrz, a potem następuje zamiana. To taki rodzaj gry w niespodzianki, odkrywane później w alkowie.

– Kobiety przychodzą też po bieliznę. Wiedzą, że facet ma jakąś fantazję erotyczną i nie chcą, by uciekł gdzieś na bok, więc szybciutko same przybiegają do sex shopu. Kupują wyzywające koszulki, majtki z dziurką, lateksowe gorsety – wymienia Agnieszka. – Ostatnio świetnie sprzedaje się też kolekcja z „50 twarzy Greya”, opaski na oczy, wiązania, kajdanki, pejcze. Książka i film zdecydowanie zachęciły do eksperymentów. Coraz więcej osób interesuje się również bardziej specyficznymi, fetyszowymi rzeczami, np. sprzętem do elektrostymulacji, nakładkami na sutki z wibracją lub obciążnikami. Niezmiennie jednak najpopularniejsze są po prostu wibratory.

KLEOPATRA I PSZCZOŁY

Sztuczne fallusy mają długą historię. Znano je w starożytnej Grecji i w Chinach. O przyjemności płynącej z drgań wiedziała też Kleopatra, podobno wpuszczając do swojego prototypu dilda rozwścieczone pszczoły. Elektryczne, podpinane do prądu zabawki dla pań wymyślono w XIX wieku, wcześniej niż żelazka i odkurzacze. Dziś każda kobieta bez trudu znajdzie wibrator w swoim ulubionym kolorze, preferowanym kształcie i z tyloma funkcjami, ile tylko jej się zamarzy.

– O tym panie wiedzą naprawdę dużo – przyznaje Agnieszka. – Przychodzą po konkretny model, który wcześniej wyszukały w internecie. Nie zamawiają on-line, bo chcą go najpierw dotknąć, zobaczyć. Obecnie całkiem popularne są wibratory pulsujące do jednoczesnej stymulacji łechtaczki. Wśród nowości mamy np. model, który można skonfigurować z iPhonem.

Coraz częściej padają też pytania o tzw. kulki gejszy. Niekiedy mówi się, że to właśnie one tak naprawdę ośmieliły kobiety do wizyt w sex shopach.

W latach 90. dostępne były głównie w aptekach, jako przyrząd do rehabilitacji. Po kilkunastu latach trafiły jednak i w inne miejsca. Kojarzą się jednocześnie z zabawami erotycznymi i ćwiczeniami mięśni Kegla.

– To prawda, że kulki waginalne są często pierwszym produktem, po który panie przychodzą do naszego sklepu – dodaje Ewelina. – Ciągle jednak za mało o nich wiedzą. Kobiety słyszą u ginekologa, że mają ćwiczyć mięśnie, ale lekarz nie tłumaczy już, gdzie takich kulek szukać, jak wyglądają i ile trzeba z nimi chodzić. Przez to nieraz widzę, jak klientka zamiast kulek gejszy chwyta za kulki analne. Na szczęście po to jesteśmy my. W takich przypadkach zawsze doradzamy, pokazujemy i tłumaczymy wszystko.

CHICHOT PRZY PÓŁKACH

Ze świadomością własnego ciała u wielu klientów różnie bywa. Do sklepu, w którym pracuje Agnieszka, przychodzą czasem panowie, którzy nie odróżniają erekcji od potencji. W takich sytuacjach ekspedientka musi być wyjątkowo delikatna i wyrozumiała.

– Nie chodzi przecież o to, by kogoś zawstydzić czy wytknąć mu braki w wiedzy – tłumaczy.

– Klienci bardzo często się mi zwierzają, chociaż nie zawsze wiedzą, jak dobrać słowa. Potrafią kluczyć, mówić: „Wie pani, no ja bym chciał, żeby tam tego… żebym mógł dłużej”. Niektórzy traktują te spotkania tak, jak wizyty u spowiedzi. Jeśli mają jakiś problem, to muszą mi powiedzieć o co chodzi, inaczej nie będę mogła im pomóc.

Podobnie jest z kobietami. Część z nich, zachęcona przez koleżanki, trafia do sex shopu w poszukiwaniu zaginionego orgazmu. Bywa że podczas rozmowy z Agnieszką odkrywają blokady psychiczne związane z przebytym porodem, obniżone libido po tabletkach antykoncepcyjnych lub inne odległe trudności. – Sporadycznie zdarza się, że kieruję kogoś do specjalisty, np. do lekarza. Częściej jednak udaje mi się na miejscu rozwiązać problem, po szczerej rozmowie.

Reakcje nowych klientek Ewelina określa jako oczopląs. – Mamy tyle produktów, że panie same nie wiedzą, na co spojrzeć – dodaje z uśmiechem. – Niekiedy są onieśmielone, co objawia się chichotem przy półkach. Taki chichot jest dla nas pozytywnym sygnałem. Wiemy wtedy, że ta osoba jest może trochę stremowana, ale jeśli się śmieje, to zaraz uwolnią się jej endorfiny, stres naturalnie odejdzie. I będzie mogła wyruszyć w prawdziwą przygodę ku przyjemności.


Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wyd. Polska Press Grupa