Niektóre do dziś boją się ciemności

Jak o świecie może myśleć dziewczyna, która krótkimi zdaniami wyznaje, że najgorzej jej było wtedy, gdy mieszkała z rodziną? Z agresywną mamą alkoholiczką, z wujkiem i braćmi?

ZDJĘCIA BOHATEREK: Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl


Do Samostrzela przyjeżdżam w niedzielne słoneczne popołudnie, na imprezę z okazji przywitania lata. W planie są grill, muzyka i puszczanie wianków na wodzie. To taka tradycja: dziewczyny w białych sukniach, przebrane za dziewice, wrzucają do rzeki swoje wianki, a ta, której wianek najszybciej dopłynie do określonego celu, pierwsza wyjdzie za mąż. Przygotowania trwają od rana – makijaże, fryzury… – Ta jaka dziewica, z brzuchem! – rzuca żartem blondynka w dresach, do swojej koleżanki w widocznej ciąży. Obie mają około 17 lat.

Wokół nas panuje hałas. Dziewczyny się przekrzykują, głośno rozmawiają, śpiewają piosenki. Każda coś chce, o coś pyta, czegoś się domaga. – Ja pani nie znam, kim pani jest? – podchodzi do mnie energiczna nastolatka. – Jestem z gazety. Chciałabym o was napisać, o tym, kim jesteście, dlaczego tu mieszkacie… – odpowiadam zaskoczona. Jej koleżanki oglądają mnie z pewnej odległości. Wyłapuję z tłumu ich uważny wzrok. Przypominają mi się słowa jednej z ich wychowawczyń, Gosi Wilczek, która dzień wcześniej powiedziała do mnie:

One są bardzo nieufne. Muszą cię kilka razy posprawdzać, żeby w ogóle ci w cokolwiek uwierzyć.

Jak na wezwanie dziewczyna wyrzuca z siebie: – O, to nie. Ja nie chcę nic mówić. Pani znajdzie sobie kogoś innego – odchodzi szybko.

Jesteśmy na trawie przed Młodzieżowym Ośrodkiem Wychowawczym w Samostrzelu. Obecnie mieszka tu ok. 75 dziewczyn w wieku od 13 do 18 lat. Są tu po to, by skończyć szkołę – gimnazjum, zawodówkę albo liceum. Na zewnątrz z różnych powodów im się to nie udawało. Większość z nich trafia tu decyzją sądu za notoryczne wagary i – jak tłumaczy mi Bożena Ilnicka, dyrektorka placówki – niedostosowanie społeczne. Nie jest to poprawczak, nie ma tu krat, choć jak wszędzie, zdarzają się ucieczki. Nawet takie po prześcieradłach, z drugiego piętra. Jednak po ucieczce często są i powroty, bo mimo że żadna z wychowanek nie jest tu z własnej woli, to bywa tak, że jest im tu lepiej niż we własnym, trudnym domu.

BOJĘ SIĘ WYJŚĆ”

Jeszcze przed rzucaniem wianków, Gosia podpowiada mi, z którą z dziewczyn mogłabym porozmawiać. Na pierwsze piętro ośrodka zostaje wezwana Ola. Nawet na mnie nie patrzy, długo się waha i nic nie mówi. Ostatecznie wchodzi ze mną do pokoju, w którym na co dzień nikt nie mieszka. Dziękuję jej, że zgodziła się o sobie opowiedzieć, ale mówiąc to nie mam jeszcze pewności, czy opowie cokolwiek.

– Jestem tu dwa lata. Nie chodziłam do szkoły, uciekałam. Nie wiem, od czego się zaczęło. Jestem z domu dziecka – urywa zdania i w ciszy czeka na kolejne pytania. Pytam, ale ona na niektóre nie reaguje w ogóle. Być może to ja za bardzo boję się czekać na odpowiedź i za szybko zadaję kolejne pytanie, przerywając ciszę.

Siedzę naprzeciwko 15-latki i czuję lekki niepokój. Nie dlatego, że ona może mi coś zrobić, wygląda jak przyjaźnie. Raczej przez to, że – choćbym nie wiem, jak się starała – to nie umiem zgadnąć o czym i jak myśli.

Jak o świecie może myśleć dziewczyna, która krótkimi zdaniami wyznaje, że najgorzej jej było wtedy, gdy mieszkała z rodziną? Z agresywną mamą alkoholiczką, z wujkiem i braćmi? Nie wszystkich braci zna, ale wie, że dwóch z nich jest w pogotowiu opiekuńczym.

Ona stamtąd trafiła do szpitala psychiatrycznego. Osiem razy. Bo, jak mówi, źle się zachowywała.

– Najdłużej przetrzymywali mnie tam rok i osiem miesięcy – dodaje i chyba po raz pierwszy patrzy mi przez chwilę w oczy. – Potem byłam nagrywana i wtedy zdecydowali, że trafię tu do ośrodka.

Mówiąc, że była nagrywana, ma na myśli reportaż telewizyjny, który zrealizowano, gdy jedna z osób pracujących w szpitalu zainteresowała się jej sytuacją. A konkretnie tym, dlaczego tak długo przebywa w tym miejscu. W kuluarach ośrodka usłyszę później, że być może jakaś wcześniejsza instytucja, która miała ją pod opieką, chciała mieć problem z głowy. Nikt tego jednak nie wie oficjalnie i nie drążymy tematu. Ola mówi jedynie, że nie był to dla niej dobry czas.

Teraz jest różnie. W Samostrzelu kończy gimnazjum, poza ośrodkiem nie ma nikogo, kto mógłby jej pomóc. Kiedy pytam, co będzie po wyjściu stąd, czyli za trzy lata, odpowiada, że nie wie. A po chwili dodaje: – Boję się wyjść.

NIE JESTEM KSIĘŻNICZKĄ

O strachu nie słyszę już później od nikogo. Dziewczyny raczej odliczają tu swoje dni i z niecierpliwością wyczekują ukończenia osiemnastki, po której oficjalnie przestaną być wychowankami ośrodka. Nie kryje tego 18-letnia Aisza, gdy rozpromieniona informuje mnie, że z Samostrzelem żegna się dokładnie za trzy dni.

– Powiem pani, że mieszka się tu w miarę dobrze, chociaż warunki nie są dostosowane do naszego wieku i potrzeb – zauważa. – Byłam tu 5 miesięcy i dzięki Bogu, że trafiłam tu tak późno. Niektóre dziewczyny mieszkają tu po dwa-trzy lata.

Jest wysoka, ma duże, ciemne oczy. Mówi o sobie: pół-Arabka. Jej tata za wszelką cenę starał się wychować ją w swojej religii. – Trzymał mnie na smyczy – przyznaje wprost. – Zawsze miałam z nim problem. To bardzo konserwatywny człowiek. Nawet gdy latem ubrałam krótkie spodenki, to kończyło się to jego wyzwiskami w moją stronę. Tymi najgorszymi.

Problem ze spodenkami zaczął się, gdy Aisza miała 16 lat. To właśnie wtedy ze 120 kg schudła prawie 50. Twierdzi, że po prostu wzięła się za siebie, pomogły treningi i dobra dieta. Kiedy poczuła się dobrze we własnym ciele, zaczęła nadrabiać wszystko to, czego jej rówieśnicy doświadczali stopniowo. Nowe znajomości, wyjścia, imprezy.

– Poszłam na całość – opowiada. – Wszystkiego chciałam spróbować od razu. Był więc alkohol, narkotyki, ucieczki. Trafiłam w towarzystwo starszych chłopaków, do świata, który na pewno nie jest najlepszy dla dziewczyny. Bardzo szybko uzależniłam się od narkotyków, od mefedronu. Przez cztery miesiące zażywałam go dzień w dzień. Doszło do tego, że spałam na klatkach schodowych. Taką mnie kiedyś znalazła matka.

To ona zaciągnęła dziewczynę na badania psychiatryczne. Aisza z pewnym wyrzutem wspomina, że nawet tam nikt nie zauważył jej uzależnienia. Przyznała się sama.

– Jestem tu, ponieważ moja mama wniosła do sądu prośbę o to, aby umieścić mnie w ośrodku. Była tak przerażona moim stanem. Miałam rozprawę i dwa dni później dostałam wezwanie – wyjaśnia.

Aisza wysławia się składnie, jest kulturalna i grzeczna. Wiem, że gdy między dziewczynami dochodzi do kłótni, to właśnie ona bywa wyzywana od „księżniczek” – bo ma pełną i bogatą rodzinę. Uważa jednak, że wcale się nie wywyższa. Podkreśla tylko, że to, co ją odróżnia od wielu dziewczyn z ośrodka, to kultura osobista.

Patrzę na nią i widzę, że doskonale kontroluje, co i komu mówi, w jaki sposób zrobić odpowiednie wrażenie. Czaruje skutecznie.

TRzeba było kombinować

O tym, jak różnorodne są wychowanki ośrodka, przekonuje mnie pani dyrektor. – Przyjeżdżają do nas dzieci i z bardzo ubogich, trudnych rodzin, gdzie są typowe problemy wychowawcze, i z bogatych domów, gdzie coś po drodze zaszwankowało. Nie ma jednego wzoru, choć oczywiście pewne rzeczy się powtarzają. Natomiast zmieniają się same dzieciaki. Pracuję tutaj od 25 lat i widzę, że one mają coraz większe problemy. Obecnie trafiają tu głównie dzieci narkotyczne, po dopalaczach, zdarzają się młodociane prostytutki, tzw. galerianki, oraz takie, które mają na swoim koncie różne karne przewinienia, np. kradzieże. Niestety, dostajemy też dziewczyny z zaburzeniami psychicznymi, które wcześniej zostały źle zdiagnozowane. Wiele z naszych wychowanek jest z pogranicza normy intelektualnej. To są trudne przypadki, bo z niektórymi nie powinno się pracować metodami resocjalizacyjnymi.

Pani Bożena zwraca uwagę, jak dużym przełomem dla ośrodka był moment, gdy zaczęto tu pracować metodami TSR, czyli za pomocą terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach. – To szeroki temat, ale tak w skrócie, jest to terapia, która bazuje na tym, by w dziecku odkryć jak najwięcej pozytywnych cech charakteru, jego zasoby.

W pierwszej chwili jest to dla dziewczyn szok, bo bardzo często nigdy wcześniej nikt im czegoś takiego nie mówił.

– Gdy czasem słucham ich opowieści o tym, jak sobie radziły, na przykład przez jakiś czas na ulicy, to aż mi się to w głowie nie mieści – przyznaje Gosia. – One potrafią się doskonale zorganizować. Są zaradne. Mają to od dziecka. W niektórych domach taka dziewczyna od małego żyła z pijącą matką, która nie zaspokajała jej podstawowych potrzeb. Trzeba było samemu kombinować. Nie zawsze wybierały rozwiązania akceptowane społecznie, ale nikt też nie pokazywał im wcześniej innej drogi. To są bardzo przykre doświadczenia, o których nie możemy mówić, nieporównywalne z niczym, co znamy z naszego codziennego świata. A dla nich to właśnie była codzienność. Niektóre do dziś boją się ciemności.

RODZINA JEST ŚWIATŁEM

Agata, 17-latka, która w Samostrzelu mieszka od września, wygląda na odważną osobę. Kiedy jednak zaczyna mówić, bije z niej pewne ciepło. Niedługo wychodzi. Spokojnie opowiada o tym, jak trudno było jej się tu zaklimatyzować, ze świadomością, że nie ma nikogo bliskiego obok siebie. Teraz podobno już jest lepiej.

Trafiła tu przez wagary, sprawy za demoralizację i narkotyki. Podsumowuje to jako efekt złych kontaktów z mamą. – Zaczęło się od szkoły… Kiedy zapisałam się do liceum, to poszłam też do pracy, żeby zarobić sobie na książki, bo mama powiedziała mi, że nie będzie miała na to pieniędzy. Pracowałam, ale ona mi te pieniądze zabrała… Nie miałam za co się uczyć i w grudniu, dwa lata temu, rzuciłam szkołę. Mama praktycznie mnie nie zauważała. Teraz myślę, że narkotyki zaczęłam brać głównie z myślą o tym, żeby ona w końcu coś zobaczyła. Potem trafiłam przez to do szpitala. To był pierwszy moment, kiedy zwróciła na mnie uwagę – opowiada spokojnie historię, którą nieraz przerabiała z ośrodkowym pedagogiem.

Agata nie chce znać swojego taty. Nazywa go „obcą osobą”. Poznała jego inne dzieci, czyli swoje przyrodnie rodzeństwo. To od nich wie, że ojciec jest alkoholikiem, bił mamę jak była z nią w ciąży, robił wiele krzywdy rodzinie. Wie też, że molestował jej siostrę.

– Spotkałam go, gdy zaproszono mnie kiedyś na Wigilię do dziadków. Powiedział mi wtedy, że jestem z przypadku. Wyszłam stamtąd, nie chciałam już z nim rozmawiać.

Gdy w kwietniu pojechała do domu na Wielkanoc, dowiedziała się, że jej mama jest chora na raka. Agata stara się jej pomóc, jak może. Obecnie ich relacje są bardzo dobre. – Mam w mojej mamie przyjaciela. Wiem, że jak jest ciemno w życiu, to rodzina jest światłem – tłumaczy. – Każdemu się wydaje, że jego problemy są największe, ale to nie tak. Niektórzy są z domu dziecka, nie mają w ogóle rodziców. Albo są z pijących domów, takich bez miłości. Różnie się układa, u mnie nie jest tak najgorzej.

NIKT NA NIĄ NIE CZEKA

Gdy Agata skończy 18 lat, dostanie mieszkanie z fundacji, która umożliwia start w dorosłe życie osobom wychodzącym z tego typu placówek. Z tej samej organizacji była też na Erasmusie, wymianie młodzieżowej między krajami. – Powiedzieli, że postarają się mi załatwić to mieszkanie do końca liceum. A jak się nie uda, to chociaż na rok. Będą mi bardzo pomagać. Dostanę wyprawkę – 500 zł na miesiąc, jeśli zdecyduję się kontynuować naukę. Bardzo mi się to podoba, bo inaczej naprawdę byłoby mi ciężko.

Osoba, która przebywa w tego typu placówce przynajmniej przez rok, po wyjściu ma szansę dostać środki na usamodzielnienie się. Przydziela jej się również opiekuna z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. – W tej chwili jest dużo instytucji i fundacji, zakładających hostele dla dzieciaków, które nie mają warunków, żeby wrócić do domu – tłumaczy pani Bożena. – My też długo walczyliśmy o to, by istniała w ogóle taka forma przejściowa. Bo dużym problemem jest to, że dziewczyny wychodzą stąd i wracają do swoich środowisk. Tam nie wytrzymują długo na poziomie, jaki tu osiągnęły. Zdarza się też, że dziewczyna wychodzi z jedną torbą i nic więcej nie ma, nikt na nią nie czeka.

MORZE AGRESJI

– Czasem, gdy kończę swój dzień pracy o godzinie 22, słyszę od jakiejś dziewczyny: „Pani wraca do swojej rodziny, prawda? Ma się pani do kogo przytulić. A ja tu zostaję…” – opowiada Gosia. – Bywa, że zacznę z nimi rozmawiać na jakiś trudny dla nich temat, a potem wychodzę i mam tę świadomość, że one zostają z tym same. Mnie też później ciężko przestawić się na normalny tryb działania, mimo że pracuję tu już cztery lata. Bardzo łatwo za to jest się przywiązać i zaangażować zbyt mocno, ale jednak trzeba sobie zbudować pewną skorupę.

Pamięta dobrze, jak pierwszy raz zobaczyła dziewczynę, która pocięła sobie przedramię. – To się zdarza, dziewczyny się tu tną. Za pierwszym razem biegłam po bandaże tak szybko, że przewracałam się o własne nogi, byłam przerażona. Teraz podchodzę już do tego z pewnym dystansem. Nawet gdy ona specjalnie przy mnie rozdrapuje sobie jeszcze te rany. Robi to, żebym zwróciła na nią uwagę. A jeśli raz jej się uda, zrobi to znowu.

Gdy pytam, czy jej grupa to fajne, sympatyczne dziewczyny, Gosia odpowiada, że to zależy. Są różne i bardzo zmienne. Bywa tak, że przez cały tydzień zachowują się fantastycznie, aż nagle wydarzy się coś – np. zadzwoni chłopak, coś powie, coś się zadzieje w szkole.

I Nagle dziewczynka, która ma buzię jak aniołek, zmienia się w morze agresji.

NIE WRÓCISZ CAŁA DO DOMU

Nie zawsze jest bezpiecznie. Może być i tak, że którejś z dziewczyn od pierwszego dnia nie spodoba się wychowawca. Gosia doświadczyła tego parę lat temu. Od jednej z wychowanek usłyszała: „Dziś nie wrócisz cała do domu”.

– Upatrzyła sobie mnie jakoś – wspomina. – Wcześniej szła korytarzem z rękoma za plecami i rzucała komentarze, że potnie mi twarz. Pot spływał mi po plecach, ale nie pokazałam, że w ogóle w te groźby wierzę. Tego dnia, gdy powiedziała mi, że nie wrócę cała do domu, zaczęła strasznie szaleć na wieczornym grillu. Rzucała się, kopała budynek, wrzeszczała. Nie dało się jej uspokoić, musieliśmy dzwonić na pogotowie. Zdążyła się pociąć, tamowałam jej krew.

Pani Bożena dodaje, że w każdym roku widzi przynajmniej dwie takie wychowanki, które mogą być potencjalnym zagrożeniem dla wychowawców. Lęk jest czymś zupełnie zrozumiałym. – To są najczęściej dziewczyny, które nie mają żadnych hamulców, szczególnie w agresywnych sytuacjach – tłumaczy. – Nie mają żadnej motywacji, żeby się powstrzymać. To, że do tej pory nie zdarzyły się tu przypadki pobicia, jest tylko i wyłącznie sukcesem kadry, która doskonale wie, jak sobie radzić, żeby nie zaogniać sprawy. Dziewczyna, o której wspomniała Gosia, trafiła ostatecznie do szpitala psychiatrycznego.

NIKOMU NIE MOŻNA ZAUFAĆ

Pobicia ma na swoim koncie Wiktora. Kiedy mi o tym opowiada, prawie wzrusza ramionami. Widzę jednak, że nie robi tego, by pokazać jak bardzo ma to gdzieś. Mam wrażenie, że reaguje tak, bo nie wie w jaki sposób ja do tego podejdę. Mówi cicho:

– To jest moja druga placówka, wcześniej byłam w Szczecinie. Miałam jakieś tam sprawy w sądzie, o kradzieże, pobicia. O bardzo dużo pobić.

Trudno w to uwierzyć, gdy patrzy się na rudą 15-latkę o twarzy porcelanowej lalki. Dziewczyna twierdzi, że odkąd jest w ośrodku, jej życie się bardzo zmieniło, nie ma już kontaktu z tamtym środowiskiem, a w Samostrzelu nauczyła się szacunku dla dorosłych. Gdy skończy liceum, być może pójdzie na studia.

O studiach – i to konkretnych, bo o turystyce – myśli też Martyna. Chciałaby zostać stewardesą. Dziewczyna kończy 18 lat i jej głównym celem jest to, żeby dobrze zdać maturę i wyrwać się z uzależnienia od narkotyków.

– Chcę iść na odwyk. Teraz już jestem dorosła, więc robię to dobrowolnie. Po prostu jest mi ciężko – mówi i wzdycha, a ja zaczynam jej współczuć. – Jak to wszystko się zaczęło, to później już nie mogłam się cofnąć, choć próbowałam na wiele sposobów. Moja mama założyła mi dwie sprawy o kradzieże i ucieczki z domu. Najgorszą rzeczą jaką zrobiłam było to, że ukradłam jej pamiątkową biżuterię po babci. Sprzedałam ją na narkotyki. Ponoszę za to duże konsekwencje, prawdopodobnie będę miała wyrok, pół roku w zawieszeniu na cztery lata.

Mama dołożyła wszelkich starań, żebym się tu znalazła, ale dopiero teraz, gdy nie jestem pod wpływem niczego i na trzeźwo oceniam sytuację, to jestem jej naprawdę wdzięczna.

Martyna przyznaje jednak, że ośrodek nie najlepiej działa na jej psychikę. Razi ją przede wszystkim fałsz i to, że nikomu nie może zaufać – dziewczyny się obgadują, dokuczają sobie, prowokują.

– Przez pierwsze dni to było straszne, nie mogłam w ogóle się odnaleźć. Byłam bardzo cichutka, a wcale taka nie jestem. To ogólnie nie jest dobre miejsce do szukania przyjaciół.

TRZEBA ZŁAMAĆ TE KOLCE

Już po korytarzu widać, że są tu dziewczyny, które żyją obok grupy. Gosia dodaje, że wśród wychowanek jest hierarchia. Są te rządzące i takie, które się boją. Lapsy, frajery – to te, które nie chcą w tej grze uczestniczyć.

– Te silniejsze wykorzystują sytuacje, tak są nauczone. Uczą się zachowań od siebie. Ale są też takie, które z nami współpracują – przyznaje.

– Myślę, że one już po dłuższym czasie zaczynają nas lubić, ufać nam. Biorą udział w różnych warsztatach, projektach, wolontariatach – wyjaśnia Gosia. – Na przykład dziewczyny ze szkoły fryzjerskiej jeżdżą do Domu Pomocy Społecznej w Nakle i tam strzygą panów albo układają fryzury paniom. Inne działają w schronisku dla zwierząt. Mają tu wiele okazji, żeby zrobić coś dla kogoś, zobaczyć, jak to jest. Czują się dzięki temu docenione, widzimy efekty. Czasem zdarzy się, że na jakimś wyjściu zachowują się nieodpowiednio, ale chcemy, żeby miały kontakt ze społeczeństwem, bo przecież za chwilę do niego wrócą już w stu procentach.

Po rzucaniu wianków przechadzamy się drogą obok ośrodka, który z tej perspektywy przypomina internat. Panuje wakacyjny klimat, nikt nie sprawia żadnych problemów, choć na całej trasie przetacza się spora pielgrzymka nastoletnich dziewczyn. Niektóre zrywają liście, podnoszą patyki z ziemi, żartują, nadal krzyczą i śpiewają.

– Nasze wychowanki są jak takie kasztany – przypominają mi się wcześniejsze słowa pani dyrektor. – Najpierw zawsze nadziewamy się na ich kolce i tego nie da się uniknąć. Trzeba te kolce złamać, a pod nimi jest jeszcze gruba skorupa. Dopiero ktoś, kto ma dużo siły i cierpliwości, może się przez nią przebić.

Wtedy zobaczy ten gładki owoc.


Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Express Media/Polska Press Grupę.