Można czuć się wolnym w więzieniu

Kobiety, które siedzą w więzieniu nie są pogodzone z przeszłością, jeśli mają sumienie. Ale z wyrokiem godzą się po pewnym czasie. Między innymi o tym piszą na swoim blogu.

Rozmowa z Justyną Domasłowską-Szulc z Fundacji Dom Kultury

ZDJĘCIE: Martin Olsen


Dlaczego zdecydowałaś się na pracę akurat w więzieniu?
M.in. taką działalność od 2007 roku prowadzi nasza Fundacja „Dom Kultury”. Konkretnie zajmujemy się edukacją kulturalną, społeczną i artystyczną w środowiskach marginalizowanych, zagrożonych wykluczeniem i wykluczonych. Pracujemy na wsiach, w małych miejscowościach, oddalonych od centrów kulturalnych, w szpitalach dziecięcych, ośrodkach dla bezdomnych, dla uchodźców i właśnie w więzieniach.

Podejrzewam, że w tych miejscach brakuje wielu rzeczy. Kultura jest aż taka ważna?
Udział w kulturze poszerza perspektywę, pozwala odkryć swoje talenty, umiejętności, zapoczątkować i rozwijać pasję. Dzięki temu ludziom lepiej się żyje i sami stają się lepsi, kształtują siebie. Stają się wolni.

Wolni, nawet w więzieniu?
Tak, bo wolność lub jej brak to stan umysłu.

Ostatnio najgłośniej jest o Waszym projekcie eWKratkę, czyli o założonym przez Was blogu, który prowadzony jest przez kobiety z Aresztu Śledczego Warszawa Grochów. Dużo czasu spędzasz w tym areszcie?
Różnie. Czasami jeżdżę dwa razy w tygodniu, czasami dwa razy w miesiącu, zależy, co się dzieje, nie tylko w związku z blogiem. Ostatnio wiele osób prowadziło zajęcia w ramach różnych naszych programów, takich jak „Sztuka na zamku”, „Start z sukcesem” czy „W Kratkę”, więc moja obecność nie była potrzebna. Czasami jadę tam z kimś, kto ma realizować zadanie z osadzonymi po raz pierwszy, żeby dać mu wsparcie. Wpadam tam też, gdy zajęcia są trudne organizacyjnie. Te spotkania z osadzonymi trwają od godziny 10 do 13 i po południu od 14 do 16. Poza jeżdżeniem do więzienia koordynuję zajęcia, piszę projekty, staram się pozyskać nowych wolontariuszy czy środki finansowe.

Jak dobrze poznałaś ten świat za kratami?
Poznałam przede wszystkim dziewczyny, które tam są. Bardzo lubię spędzać z nimi czas, wiele z nich jest naprawdę atrakcyjnych towarzysko. Jest wesoło i inspirująco. Tylko mamy za mało czasu, żeby obgadać wszystkie bieżące sprawy. Staram się zawsze dowiedzieć, czego potrzebują, jakie mają problemy, w czym możemy im pomóc będąc na wolności.

Trudno mi uwierzyć, że więzieniu jest wesoło.
Wesoło jest w kontaktach z dziewczynami. Samo więzienie to oczywiście wykluczenie i doświadczenie izolacji.

Najtrudniejszą rzeczą jest brak kontaktu z bliskimi, rzadkie widzenia, rzadkie rozmowy telefoniczne. Dziewczyny tęsknią do rodzin, dzieci, do zwykłego życia, śniegu, słońca, marznięcia na przystanku.

Do tego dochodzi bezczynność, która rozleniwia i deprawuje. Odbywanie kary niszczy więź ze społeczeństwem, a tak nie powinno być, bo osadzone kiedyś wyjdą na wolność.

Czytam na blogu wpis osadzonej, która podpisuje się Ela: „Bardzo rzadko mam możliwość odetchnąć tu choć na chwilkę od prymitywnych i kłótliwych ludzi. Cela jest za ciasna, potrzebuję więcej spokoju i przestrzeni, by w dobrym stanie psychicznym odsiedzieć wyrok”.
To też jest trudne w więzieniu, bo dziewczyny do cel trafiają przypadkowo. I to właśnie kwestią przypadku jest, czy się polubią, zaprzyjaźnią, czy będą się wkurzać cały czas. Wyobraź to sobie. Dla mnie ten czynnik ludzki i ta przypadkowość byłaby chyba najtrudniejszym aspektem odbywania kary więzienia.

Czy ma znaczenie to, za co zostały skazane? Blogerka pisząca pod pseudonimem Pełnoletnia w jednym z wpisów przyznaje, że siedzi za morderstwo.
Dla mnie to nie ma znaczenia.

ZDJĘCIE: Małgorzata Brus. Areszt Śledczy Warszawa Grochów

I tak samo traktujesz kobietę, która zabiła, jak tę, która ukradła?
Tak samo. Zresztą nigdy o to nie pytam. Traktuję ludzi równo, tak jakbym sama chciała być traktowana i to mi pomaga w pracy. W czasie trwania znajomości dziewczyny mówią często o tym, co zrobiły.

Niektóre historie mnie poruszają, np. te maltretowanych kobiet, które siedzą za zabójstwo oprawcy-męża, czy konkubenta – w samoobronie. To obrzydliwe, niesprawiedliwe.

Ale jeśli chodzi o relacje, to dla mnie najważniejsza jest osoba. Albo jest nam fajnie, albo nie.

Zdarzają się bliższe relacje? Zaprzyjaźniasz się z nimi?
Nie traktuję ich instrumentalnie, tak by osiągnąć jakieś swoje cele. Pracuję z dziewczynami i nie mam żadnych oczekiwań. Dzieje się tak, jak w życiu na wolności – poznajesz kogoś, lubisz albo nie lubisz, zaprzyjaźniasz lub nie. Jak się zaprzyjaźniam, to opowiadam im też o swoim życiu.

Obie moje córki – Zosia skończyła właśnie 18, Ada ma 14 lat – brały udział w wielu wydarzeniach na zamku, czyli na oddziale zamkniętym. Osadzone je znają i myślę, że ze wzajemnością się lubią. W różnych artystycznych zajęciach na zewnątrz, takich jak kręcenie teledysku w Kordegardzie czy warsztatach w Parku Rzeźby, w których uczestniczyły kobiety z oddziału półotwartego, czyli z półotworka, również brała udział moja cała rodzina.

Jakie kobiety siedzą na zamku?
Są z całej Polski, w różnym wieku, z różnym wykształceniem, osadzone po raz pierwszy, z dłuższymi wyrokami i recydywistki. Recydywistki są z reguły bardziej zdemoralizowane niż osadzone po raz pierwszy. Często siedzą za przestępstwa popełnione w związku z używaniem narkotyków, na przykład za zsumowane drobne kradzieże.

Przeważnie trafiają tu osoby ze złym startem, z patologicznych rodzin, biedy, z tzw. biduli, czyli domów dziecka, na które nikt nigdy nie zwracał szczególnej uwagi. Co gorsza, one po skończeniu kary wracają tam skąd przyszły. Tak oczywiście rodzi się recydywa, bo te dziewczyny nie mają szans niczego zmienić. Są skazane na niepowodzenie.

To je tłumaczy?
Nie chodzi o tłumaczenie. Tak to po prostu wygląda. To są często świetne osoby, zdolne, wrażliwe…, ale mogą być też roszczeniowe, niemiłe. Nikt nigdy wcześniej nie pokazał im, że można inaczej. Nie dał wzoru, miłości, wsparcia.

Na przykład dziewczyna, która jako dziecko urodziła dziecko i razem z nim była w bidulu. Miała jakąś szansę w życiu? Nie miała. Co zrobi, kiedy wyjdzie na wolność, jaka jest szansa, że nie wróci do więzienia? Strach myśleć.

Czy zajęcia, które prowadzicie, mogą coś w ich życiu zmienić?
Tak i to się udaje. Obserwowanie tych drobnych zmian w drugim człowieku jest największą radością.

Zdarza się, że na naszych zajęciach po raz pierwszy w życiu ktoś się nad tymi dziewczynami pochyla, poświęca im uwagę, daje coś z siebie.

Dzięki temu powstają warunki, w których osadzone otwierają się, zaczynają patrzeć na siebie innym okiem. Dostrzegają, że mogą być wartościowe, fajne, że coś potrafią. Pomaga im normalne traktowanie, rozmowy, dostrzeganie w nich zwykłych ludzi.

One są pogodzone z przeszłością i ze swoimi wyrokami?
Jeśli mają sumienie, to nie są pogodzone z przeszłością. Ale z wyrokiem godzą się po pewnym czasie, na przykład po dwóch latach więzienia. Między innymi o tym wszystkim piszą właśnie na blogu.

„Pełnoletnia” w komentarzach odpowiada na zarzuty czytelników, że to nie sobie „spieprzyła życie” tylko swojej ofierze i jej rodzinie.
Tak, pisze: „Po pierwsze, ja nie chcę głaskania po głowie, mam właśnie dostawać kopy, bo to jest dodatek do wyroku. Po drugie, zdaję sobie sprawę, że to ja i tylko ja jestem przyczyną tragedii dwóch rodzin. Po trzecie, fatalnie się z tym czuję, że wstyd, jaki przyniosłam rodzicom, powoduje, że moja mama mój pobyt w więzieniu parę razy nazwała pracą za granicą”. Dziewczyny mają tam czas na refleksje. Z pewnością też większość z nich podejmuje postanowienia, że nie wrócą już do więzienia, że się zmienią. No, ale potem na wolności bywa różnie.

To dość wyjątkowy sposób na dzielenie się refleksjami. Mam na myśli tę interaktywność. Czytelnicy bloga, jak widać, nie zawsze są mili w tych komentarzach.
Tak, bo w tym też chodzi o to, by osadzone miały kontakt ze społeczeństwem na zewnątrz i żeby społeczeństwo o nich nie zapomniało. Nie można ich totalnie wykluczyć, bo jak mówiłam, one przecież kiedyś wyjdą. Większość komentarzy jest bardzo pozytywna. Niektóre są krytyczne, skłaniające do myślenia. Jest kilka oburzonych osób i zdarzyło się też kilka hejtów, które usunęliśmy, bo tak mamy zapisane w regulaminie. Jak ktoś kogoś obraża, to wylatuje. Ale tych hejtów było bardzo mało, może pięć przypadków. To bardzo budujące.

ZDJĘCIE: Tamara Gore

Dziewczyny piszą notki, czytają komentarze, odpisują na nie. Jak to robią? W więzieniu przecież nie ma internetu.
Piszą na kartkach i przekazują nam gotowe manuskrypty. My je przepisujemy i umieszczamy na blogu, ludzie czytają, piszą komentarze, my je drukujemy i zanosimy osadzonym, a one odpisują na papierze – i tak w kółko. W więzieniu wszystkiego jest mało i jest skromnie, więc dziewczyny piszą linijka w linijkę, nie wiem, chyba dlatego, żeby zaoszczędzić papieru. Bardzo trudno się je potem czyta. Mimo próśb, niestety, wygląda na to, że to się nie zmieni.

Czyli muszą Wam ufać.
Tak, ufamy sobie wzajemnie i szanujemy się. Oczywiście, tak jak w życiu na wolności, najpierw trzeba zdobyć to zaufanie, obustronnie. Dziewczyny, które w tym uczestniczą, chcą tego, zgłaszają się i są rekrutowane przez wychowawców lub wychowawczynie KAO, czyli zajmujących się kulturą i oświatą w więzieniu. Najpierw powstało papierowe pismo „W Kratkę”, potem poszłyśmy w nowe media… nowe też dla dziewczyn.

Świat w więzieniu stoi w miejscu?
Jak ktoś siedzi 15, 18 lat, to jest wykluczony cyfrowo. Temu też chcemy przeciwdziałać. Musieliśmy pokazać dziewczynom, czym w ogóle jest blog i cała blogosfera, jak zmienił się internet. Posługiwaliśmy się prezentacjami multimedialnymi, zrzutami z ekranów, wydrukami.

Przeprowadziliśmy cykl warsztatów, w których udział brali profesjonaliści z różnych dyscyplin. To były zajęcia z pisania, autoprezentacji, dziennikarskie i przede wszystkim blogowe.

I teraz tak to wszystko działa. Spotkania redakcji mamy raz, dwa razy w tygodniu.

To czym się zajmujesz, ładuje Twoje baterie?
Zdecydowanie daje mi głęboką satysfakcję i radość. Praca odpowiada mojemu temperamentowi. Ciągle się wszystko zmienia, pasuje mi ten brak ram czasowych. Poznaję dużo fajnych ludzi. Ale też z drugiej strony czynnik ludzki mnie najbardziej frustruje. No i notoryczny brak środków na działalność. Przykładowo, wydajemy pismo „W Kratkę”, osadzone piszą teksty, ilustrują je ciekawi artyści sztuk wizualnych. Głównym odbiorcą pisma mają być więźniowie w całej Polsce. A my nie mamy kasy na jego wydrukowanie, więc nieregularny kwartalnik „W Kratkę” dostępny jest tylko w internecie, czyli do więźniów w ogóle nie dociera.

Wielu ludzi jest zaangażowanych w te działania.
Tak, to świetni ludzie. W ogóle pracuję z przyjaciółmi, to bardzo różne, dobre osoby, zaangażowane, uczciwe. Oprócz tego mamy też wsparcie w pracownikach SW w areszcie na Grochowie, w szczególności dyrekcji i wychowawczyń KAO. No i moja rodzina ogromnie pomaga.

Życie zawodowe miesza Ci się z prywatnym?
Życie zawodowe i prywatne to w moim przypadku jedność. Chociaż poza pracą też mam różnorodność – konie, dom, ogród, podróżowanie, klubbing, wernisaże.

Justyna Domasłowska-Szulc
Obecnie mieszka w Warszawie. Prowadzi Fundację „Dom Kultury”. Pod jej opieką osadzone z Aresztu Śledczego Warszawa Grochów prowadzą bloga www.ewkratke.blog.pl

Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Express Media/Polska Press Grupę.