Balet kradnie czas

Tutaj każdy rok jest jak pięć lat w innym zawodzie, pod każdym względem. Czas na realizację baletowych marzeń bywa krótki, dlatego solistki z Opery Nova nie marnują ani chwili. Jakie są, gdy schodzą ze sceny?

ZDJĘCIE: Erick Zajac


– Musi pani wiedzieć, że dziewczyny trochę denerwują się przed rozmową; być może dlatego, że na co dzień wyrażają siebie i swoje emocje w tańcu, za pomocą ruchu. Rzadziej słowami – ostrzegła mnie Ilona Jaświn-Madejska, kierownik baletu Opery Nova, gdy umawiałyśmy się na spotkanie z solistkami jej zespołu. Obecnie zobaczyć je można m.in. w „Dziadku do orzechów”. Tam wydają się być delikatne i kruche, choć za każdym ich ruchem kryje się siła. Czy są też takie, gdy zejdą ze sceny? Postanowiłam to sprawdzić.

BEZ PRZESADY

Trudno się z nimi umówić. Trenują intensywnie, od rana do czternastej i potem od osiemnastej do wieczora. Te cztery wolne godziny w ciągu dnia to często za mało na odpoczynek, szczególnie, że ich praca łączy się przecież z dużym wysiłkiem fizycznym. Jednak kiedy przychodzę do nich na próbę, nie widzę zmęczenia. W jasnej sali z lustrami panuje przyjazna atmosfera. Z głośników słychać „Arię z klejnotami” z „Fausta”, a choreografka raz po raz krzyczy do tancerek: „Boże, jak pięknie!”.

Wyobrażałam sobie to inaczej, prawdopodobnie podążając w myślach za wizją rodem z baletowej tresury, znanej mi z popularnych filmów o tej tematyce. Te zresztą nie są najlepszą wykładnią wiedzy o prawdziwym balecie, co słyszę później, gdy pytam choćby słynnego „Czarnego łabędzia” Aronofsky’ego. Tancerki widzą w tym wymysł reżysera i nic więcej.

– Taka przesadzona presja, zawziętość czy niezdrowa ambicja, to może raczej aura niektórych szkół baletowych i wielkich teatrów. Tutaj tego nie ma – mówi mi solistka, Angelika Gembiak.

– To ciężka praca, ale każda z nas ją uwielbia. Nikt tu nikogo do niczego nie zmusza, jesteśmy przecież dorosłe. Wokół baletu narosło dużo mitów, na przykład też tych związanych z odżywianiem czy z treningami do krwi. Musimy pilnować zdrowej diety i czasem zdzieramy stopy w puentach, ale bez przesady…

NIE MOGĘ ODPUŚCIĆ

Angelika ma 27 lat i zawodowo tańczy już dziewiąty sezon. Na scenie Opery Nova wykreowała wiele postaci, m.in. w „Śpiącej królewnie” czy „Królewnie Śnieżce”. Na próbie jest skoncentrowana, uważna i opanowana. Później widzę w niej te same cechy, gdy siadamy na chwilę w garderobie. Jej ruchy nie przestają być pełne gracji i elegancji. Gryzę się w język, by nie powiedzieć od razu, że jeszcze nikt tak płynnie nie gestykulował podczas rozmowy ze mną.

– Na scenie zawsze staram się pamiętać o wszystkich uwagach i wskazówkach choreografa – mówi, gdy pytam, czy ta staranność ruchu jest jej naturalną cechą. – Staram się być perfekcyjna i dokładna. Ale prawda jest też taka, że sama według siebie nigdy nie będę perfekcyjna. Nie schodzę ze sceny myśląc: „Było idealnie, wszystko się udało”. Nigdy. Jestem dla siebie bardzo wymagająca. Dla innych chyba też – dodaje z uśmiechem.

Takie podejście procentuje, o czym świadczą na przykład liczne nagrody i stypendia, zdobywane przez Angelikę już w latach szkolnych. Nie od zawsze jednak była najlepsza. Wspomina, że na początku nauki „nie rokowała”. – Dopiero gdzieś około czwartej klasy podstawówki nauczyciele zobaczyli we mnie to coś i pokierowali mnie dalej. Wtedy też sama pomyślałam: „A jeśli postaram się jeszcze bardziej?”. I tak mi zostało do dziś – mobilizacja i przekonanie, że nie mogę odpuścić. Wiele dziewczyn narzeka na dyscyplinę w szkołach, na to, ile trzeba było ćwiczyć i poświęcić. Ja nie uważam tej drogi za złej. Dzięki niej mogę teraz tańczyć jako solistka. A ten zawód jest piękny – przekonuje.

Angelika Gembiak, fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Po szkole Angelika pracowała w Teatrze Wielkim w Warszawie. Jednak po dwóch latach poczuła chęć zmiany. Bydgoski teatr opery ma bardzo dobrą opinię w całej Polsce, wiedziała więc, że nowe miejsce da jej ogromne możliwości rozwoju. I szansę, by zaistnieć na scenie bardziej indywidualnie.

– Do dużych teatrów często trafiają najlepsi z najlepszych – tłumaczy Ilona Jaświn-Madejska. – Ścierają się tam różne osobowości, w tym też najczęściej jednostki, które przez całe życie były hołubione, zauważane, stawiane za wzór. Z pierwszego szeregu nagle przechodzą do tłumu, do grupy innych tak samo zdolnych, błyszczących z oddali. To trudne, niektórzy się łamią. Trzeba zawalczyć o siebie i znaleźć swoje miejsce.

BYĆ GISELLE

O pozytywnej, bydgoskiej atmosferze opowiada Marta Kurkowska, dwudziestodwulatka, związana z Operą Nova od czterech lat. To tutaj zachwyciła publiczność tańcem w „Kopciuszku” czy „Śnie nocy letniej”. Wspomina o wsparciu od swojego zespołu, trzymanych za siebie wzajemnie kciukach i o bliskości, często niezrozumiałej dla kogoś z zewnątrz.

– Mam na myśli nawet dosłownie kontakt fizyczny, dotyk, który dla nas jest naturalny, bo w taki sposób pracujemy. Dla innych to mogłoby być już przekroczenie pewnych granic, czy nawet okazywanie głębszych uczuć. Tu po prostu panuje specyficzny mikroklimat.

W podobnym mikroklimacie Marta dorastała. Od małego przesiadywała za kulisami Opery w Bytomiu, gdzie do dziś tańczy jej mama. Do wszystkich artystek mówiła „ciociu” i chłonęła ich świat. – Magiczny świat – precyzuje. – To trochę inna magia niż ta, którą obserwuje się z widowni. Za kulisami tancerki zmywają makijaże, zdejmują stroje i mogłoby się wydawać, że w tych momentach magia pryska, ale tak nie jest. Wtedy widać dokładnie, że w tym zawodzie można być, kim się chce. I to jest najlepsze.

Ona najbardziej chciałaby zostać tytułową Giselle, w którą jeszcze nie miała okazji się wcielić. To duże wyzwanie aktorskie i techniczne. Ale co ważniejsze, ta postać odpowiada jej osobowością. – Jest trochę liryczna i trochę szalona – wyjaśnia Marta.

Marta Kurkowska, fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Wybór zupełnie mnie nie zaskakuje, bo takie cechy widzę w niej choćby na próbie; szczególnie w tych chwilach, gdy zmienia się z sekundy na sekundę – w jednej tańcząc tak, jakby pisała w powietrzu poezję, w drugiej wygłupiając się dla rozluźnienia atmosfery, gdy dziewczyny mają krótką przerwę.

Odnoszę wrażenie, że Martę przepełnia bezpretensjonalna pewność siebie i pogoda ducha. Nie dziwi mnie więc informacja, że nigdy nie miała żadnych momentów zwątpienia, nawet w szkole baletowej, gdy nie było czasu na koleżanki i inne zainteresowania. – Może to też dlatego, że w Bytomiu, gdzie się uczyłam, nie było aż takiego rygoru, o jakim czasem się słyszy – tłumaczy. – Pracowałyśmy ciężko, ale widziałyśmy też różnice w podejściu innych nauczycieli, jak wyjeżdżałyśmy na konkursy baletowe. Czasem nawet na stołówce dziewczyny z innych szkół siedziały wyprostowane i ciche, a my rozmawiałyśmy luźno i śmiałyśmy się w najlepsze. Potem już kazano nam zachowywać się „odpowiednio”, żeby nie odstawać od reszty – żartuje.

Mimo tego – jak się wydaje – luźnego podejścia, Marta taniec traktuje bardzo poważnie. Lubi mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.

– Jestem perfekcjonistką – potwierdza, ale zaraz po tym dodaje z uśmiechem: – Jednak mój perfekcjonizm kończy się chyba wtedy, gdy trzeba posprzątać mieszkanie.

fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

ROK TO PIĘĆ LAT

– Dążenie do perfekcji oczywiście bardzo pomaga w pracy, na sukces składa się nie tylko talent – tłumaczy Ilona Jaświn-Madejska. – Predyspozycje też są ważne, ale często dzięki uporowi i ciężkiej pracy można przeskoczyć pewne niedostatki fizyczne. Trzeba również uzbroić się w cierpliwość, a to jest chyba dla młodych tancerzy najtrudniejsze. Szczególnie, że tutaj każdy rok jest jak pięć lat w innym zawodzie, pod każdym względem. Dlatego staram się angażować do zespołu najlepszych tancerzy, pasjonatów tańca, którzy chcą wykorzystać ten czas jak najefektywniej, realizując baletowe marzenia. Stwarzamy im warunki do zaprezentowania siebie w takich odsłonach, w jakich jeszcze nie mieli okazji.

Taką szansą jest rola Klary, którą obecnie w Operze Nova kreuje Natalia Ścibak. Klara jest z pewnością centralną postacią „Dziadka do orzechów”. Wyobraźnia przenosi ją do kluczowego momentu, rozstrzygającego o jej dorosłości, kiedy odkrywa w sobie uczucia zmieniające ją z dziecka w kobietę – opisuje tę bohaterkę choreograf spektaklu, Paul Chalmer. Czy zatem ktoś mógłby do tej kreacji pasować lepiej, niż najmłodsza z bydgoskich solistek?

Natalia ma 20 lat, jednak to nie wiek zaważył na obsadzeniu jej w roli. Kluczowe były umiejętności. O zatańczeniu tej partii marzyła od dawna, ale zanim do tego doszło, musiała przejść swoją drogę. Na bydgoskiej scenie tańczy dopiero od roku, za to jeszcze z czasów szkolnych ma na swoim koncie nagrody i wyróżnienia, w tym również te międzynarodowe. To od nich tak naprawdę zaczęła się jej wiara w sens tańca i tego, co robi. Wcześniej było za to dużo łez.

– Później też się zdarzały… – przyznaje. – Ja akurat mam nie najlepsze wspomnienia ze szkoły. Doskonale pamiętam nauczycielki z Rosji, których metody dalekie były od tych akceptowanych współcześnie.

– Pamiętam te mordercze treningi. To na pewno nie był łatwy okres w moim życiu. Raz nawet doszło do tego, że rodzice musieli interweniować i składać pismo o zmianę pedagoga…

Natalia Ścibak, fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

JESTEM TWARDA

Szczegółów odnośnie metod nauczania Natalia nie chce zdradzać. Podkreśla jednocześnie, że co prawda nie posłałaby swojego dziecka do takiej szkoły, ale jedno przyznać może – przez te trudne lata stała się mocniejsza psychicznie. – Jestem twarda. Nie rozpłaczę się już, gdy ktoś na mnie nakrzyczy – dodaje. Wierzę jej w stu procentach, bo ten młodzieńczy hart słychać w tonie jej głosu, widać w tym, jak odważnie patrzy w oczy i głośno się śmieje. Wygląda na osobę, która po prostu sobie poradzi. Tańczyć kocha. Opowiada z uśmiechem, że kiedy wchodzi na scenę i słyszy orkiestrę, to czuje dreszcze. Jej ruch jest mieszanką lekkości, twardego charakteru i młodego ducha.

Przypominają mi się słowa o roku w tańcu, który liczyć można za inne pięć lat. I gdy patrzę na Natalię, to myślę, że być może faktycznie – balet kradnie czas. Ale tym samym pozostawia w tancerkach zupełnie inną świadomość siebie. Może właśnie to później wywołuje ten zachwyt u widowni? Jedno jest pewne – on utrzymuje się jeszcze długo po zejściu solistek ze sceny.

fot. Tomasz Czachorowski | FB/dobry-kadr.pl | IG/dobry-kadr.pl

Tekst publikowany był w miesięczniku
Miasta Kobiet, wydawanym przez Polska Press Grupę.